Jakiś czas temu miałam przyjemność przeczytać pierwszy tom serii “Raz i na zawsze”. Jako wielka fanka serialu “Przygody Merlina” z miejsca zakochałam się w fabule nawiązującej do legend arturiańskich, a relacja między Bridgette - emerytowaną łowczynią potworów - oraz jej dość nieporadnym wnukiem skradła mi serce. Kilka dni temu sięgnęłam więc po drugi tom i… przepadłam jeszcze bardziej!
Jednym z powodów, przez które tak bardzo spodobał mi się drugi tom, jest prawdopodobnie jego podobieństwo do “Coś zabija dzieciaki” - jednej z moich ulubionych komiksowych serii. Potwory z legend, polowania na tego typu bestie, lejąca się krew, rozczłonkowane stwory… brzmi makabrycznie, ale robi klimacik!
Ogromną zaletą tych komiksów jest także humor w nich występujący. Starsza pani, zalana krwią potwora od stóp do głów, trzymająca w dłoni piłę mechaniczną, którą ów bestię pokonała, mówiąca kolegom z domu spokojnej starości, że wszystko jest pod kontrolą - no sami rozumiecie. Sarkazm aż wylewa się z niektórych dialogów, a ja taki klimat totalnie uwielbiam!
Kreska również jest taka, jak lubię - wyraźna, charakterystyczna i kolorowa. Dynamiczne rysunki pasujące klimatem do fabuły robią naprawdę spore wrażenie.
Seria “Raz i na zawsze” zdecydowanie trafia do grona tych, które uwielbiam i na których kolejne części czekam z ogromną niecierpliwością. Bridgette, Duncan oraz Rose (która pojawiała się rzadko, a którą mimo to bardzo polubiłam) to ekipa, którą musi...