„Randka z Hugo Bosym” Agnieszki Lignas-Łoniewskiej to jedna z tych książek, względem których miałam wysokie oczekiwania. I to nie ze względu na polecenie jej od zaufanej osoby, ale ze względu na świetny opis. Konkretny i dowcipny zarazem. Nie zwlekałam z lekturą. Pochwyciłam książkę niemalże jak tylko do mnie dotarła i otworzyłam na pierwszej stronie. Pełna nadziei na dobry humor i miło spędzony czas.
Jagoda to 32-letnia singielka, która ma trójkę przyjaciół, świetne poczucie humoru i perspektywę wesela swej koleżanki z lat szkolnych. Jednak od początku coś jest nie tak. Wyjazd wiąże się z pewnymi przeszkodami. A w zasadzie jedną. Zwie się ona Hugo Bosy. Jagoda i Hugo poznają się przypadkiem, potem znowu i znowu. Jednak nie wszystko jest takie jasne, jak się pozornie wydaje.
W oczy rzuca się przede wszystkim świetne poczucie humoru głównej bohaterki. Lekkie, z dystansem, często sarkastyczne. To jeden z tych elementów, które sprawiają, że lektura czyta się sama. Niemal natychmiast polubiłam Jagodę, a przy okazji pewną osobę, z której tak ciężko się „nabijała”.
Do czasu.
Jak szybko obdarzyłam książkę sympatią, tak szybko zaczęłam mieć wątpliwości. Żarciki przestały mnie tak bawić, jak na początku, choć wciąż nie wydawały mi się na siłę. Coś zaczęło się psuć, a tym czymś była pędząca akcja.
Zdarzyło Wam się czytać kiedyś z początku przyjemną książkę, ale jej ekspresowe tempo zaczynało stawać się coraz bardziej męczące? Nie wiem dlaczego, ale autorka nadała okropnie mordercze tempo. Rezultatem jest zapewne mała ilości stron, ale naprawdę musiała tak skakać z tematu na temat? Napisała coś wartkiego, ściśniętego do granic możliwości, drastycznie obcinając nieco luźniejsze fragmenty. Nie, nie, nie. Czytając tę książkę, czułam się trochę tak, jakbym oglądała zwiastun. Niekiedy jakbym dostrzegała jakieś wyrwane z kontekstu sceny albo pokazane w przyspieszonym tempie. Brakowało mi zwolnienia, co by móc się trochę tą książką rozsmakować. Kogo cieszyłoby jedzenie czekolady, gdyby musiał przełknąć ją po 2 sekundach?
Uwierała mnie również relacja Jagody i Hugo. Działo się zbyt wiele, w zbyt krótkim czasie. Często miałam wrażenie, że musiałam nieświadomie przekartkować ładną liczbę kartek, bo to jest wręcz nierealne! To znaczy rozumiem, że relacje międzyludzkie są przeróżne, ale… Tak czy siak, coś mi tu mocno nie grało i nie potrafiłam się powstrzymać przed przewracaniem oczami albo kręceniem głowy. Czyżby powodem znów była zbyt mała liczba stron?
Jeszcze jedna wada tej książki to brak tła. Można to wywnioskować z poprzednich akapitów, ale naprawdę strasznie mnie to drażniło. Ja rozumiem, że warto się skupiać na konkretach, ale żeby aż tak? Gdzie tu radość? Gdzie zaskoczenie? Wyobraźcie sobie, że uwielbiacie chodzić po lesie i zbierać grzyby. Cała frajda polega na zaglądaniu pod krzaczki i przedzieranie się pomiędzy drzewami. A teraz wyobraźcie sobie, że ktoś odbiera Wam frajdę poszukiwań, i zamiast spędzić w lesie dwie godziny, spędzacie 3 minuty – bo tylko tyle czasu poświęcilibyście na ucinaniu i wkładaniu grzybów do koszyka. Dokładnie tak się czułam podczas lektury. Autorka zdradzała mi najważniejsze momenty, nie dając nawet szansy na głębsze poznanie bohaterów, ich otoczenia, życia…. Wszystko na wariackich papierach!
„Randka z Hugo Bosym” zapowiadała się przednio, a skończyła co najmniej: źle. Nie przekonała mnie do siebie, bo akcja skupiona była tylko i wyłącznie na gorącym uczuciu dwójki bohaterów. Jeśli zdarzało im się gdzieś wyjechać, albo robić coś ambitniejszego, to autorka starannie dobierała słowa, by trwało to jak najkrócej. Wiecie… namiętność ważna, cała reszta w lesie. Było to dla mnie męczące i nie kupuję tego. Nie potrafię zaakceptować tych braków, dlatego moja opinia o tej książce jest tak słaba. Również sama historia nie skradła mojego serca, ponieważ wydaje mi się zbyt mało prawdopodobna. Zbyt mocno ponaciągana. A Hugo Bosy? Cóż… chyba nie chciałaby go poznać.