Epoka PRL-u minęła jak zły sen, lecz nie została zapomniana. Narzucona siłą wywarła nieodwracalne piętno w kraju nad Wisłą. Czasy te mimowolnie stały się pomostem pomiędzy rozbudzoną nadzieją narodową Polski przedwojennej a współczesnością. Porównałbym tamte losy Polski do płynącego z nadzieją po wolnych wodach pływaka, który na chwilę musiał się zanurzyć w toni, by nie uderzyć w sowiecką gałąź nisko zwisającą nad wodą. Chwila ta trwała kilkadziesiąt lat, ale unik się udał, a dobremu pływakowi tlenu wystarczyło i teraz, z pozycji wolnej Polski, możemy się nawet z tego śmiać. Tak, PRL w zwierciadle własnych paradoksów dostarczył niezmierzone zasoby tematów satyrycznych.
Wykorzystał to autor niniejszego tomiku wierszy. Nie jest to jednak kolejna współczesna satyra na PRL. Wartości i unikalności zebranym w tomiku wierszom dodaje fakt, że w większości są one współczesne opisywanym wydarzeniom. Stanowią gorącą narrację i komentarz tamtych czasów. Autor pisał je sercem, strachem, obawą, tracąc często dystans ale nigdy nadziei. Wiersze powstawały w okresie działania podziemnej opozycji niemalże w „huku wybuchów i pod gradem kul”, jeśli uprzytomnimy sobie, że wiele z tych wierszy autor pisał i o zgrozo, prezentował na radzieckich statkach, pod bokiem sowieckich tajnych służb. Tu należy się wyjaśnienie skąd mowa o radzieckich statkach, kabarecie, satyrze i publicznych prezentacjach.
Żeby to zrozumieć musimy cofnąć się do epoki PRL-u i bliżej poznać autora.
Andrzej Bartkowski pracował w tamtych latach w PBP Orbis jako pilot turystycznych grup francuskojęzycznych oraz pilot polskich grup, które w latach 70. i 80. odwiedzały nawet najdalsze kraje świata. Był również kierownikiem czarterowanych przez Orbis statków pasażerskich i odbywał
dziesiątki rejsów po Morzu Śródziemnym, Północnym i Atlantyku. Pływał na flagowym TSS Stefan Batory, ale przede wszystkim na statkach radzieckich MS Armenia i MS Susłow. Rejsy z 450 pasażerami trwały nawet do 30 dni. Były to przedsięwzięcia wielce skomplikowane. Najpierw okres przygotowań, potem transport kilkuset osób samolotami czarterowymi lub pociągami specjalnymi do portów, takich jak: Genua, Wenecja, Warna, Odessa, Stambuł, a do tego transfery, zaokrętowanie i precyzyjny program na każdy dzień. To były wielkie operacje logistyczne. No, a później już rejs po portach, których same nazwy powodują zawrót głowy. Zwiedzanie zabytków, spotkania, prelekcje na statku... no i wreszcie rozrywka.
Organizowano bale kostiumowe i tematyczne, ale także powstał program wieczorów kabaretowych. Andrzej Bartkowski - jako kierownik - miał wpływ na dobór składu pilotów, mając na względzie ich predyspozycje i zdolności artystyczne, tak by każdy coś wniósł z zasobów swojego talentu. Jak to w kabarecie, pojawiła się wtedy potrzeba pisania tekstów satyrycznych. Jak wspomina autor: „Zacząłem więc pisać na potrzeby naszego kabaretu. Większość z tych wierszy napisałem na statkach i prawie każdy z nich miał swoją premierę sceniczną w godzinę po napisaniu ostatniej zwrotki. Dziś trudno mi samemu uwierzyć, że miałem wtedy odwagę głosić te teksty na radzieckim statku.”
Na którymś z rejsów pojawił się pasażer z kamerą video (wówczas jedną z pierwszych) i dzięki temu możemy dziś przedstawić unikalne filmy z tamtego okresu, na załączonych do książki płytach DVD i CD-audio. Materiał filmowy pokazuje żywą, spontaniczną reakcję publiczności na prezentowane teksty.
Z dala od kraju można było mieć złudzenie powrotu do normalności. Program kabaretowy jednak się kończył, a każda wycieczka miała swój kres w Polsce, która żyła w tym absurdzie naprawdę.
Absurd tamtych czasów przekracza wszelkie granice zdolności do abstrakcyjnego myślenia, dlatego radzimy poczytać te wierszyki głośno i rodzinnie, żeby młodzież mogła skorzystać z niezbędnych komentarzy starszych. Zachęcam też do obejrzenia załączonej płyty DVD, gdzie możemy poznać autorską, oryginalną interpretację z lat osiemdziesiątych i współczesny komentarz.
„PRL - kabaretowo” pozwoli świadkom epoki przenieść się w czasy PRL-u i powspominać, a młodszym poznać tamte realia – trochę wesołe, ale zarazem mocno poważne.
Polska – lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku – i wcale niekoniecznie z przymrużeniem oka.
Sławomir Janowski