Tu, na wielomilowej przestrzeni, żyły tysiące bobrów, ryb, szczurów piżmowych, łosiów, lisów, wilków, bielaków, ptaków rozmaitych, owadów, które i na czas zimowy nie zasypiały, ani nie ginęły, ale się mnożyły i podtrzymywały królestwo dżungli północnej, podług nieśmiertelnych i odwiecznych praw rządzących życiem.
Słońce teraz podejrzliwie i z ukosa zaglądało do swojej wylęgarni życia, miało nie lada pole do popisu. Promienie swoje, jak strzały, słało po przez mgły, przedzierało się, myszkowało, pochłaniało mgły i złociło rdzawką czerwoną pokryte błamy wód, rzeźbionych pobrzeżami kęp traw w przedziwne strzępy.
Żywa prawda leżała tu, jak otwarta księga, i kto znał alfabet życia i umiał go składać w słowa i zdania, przeczytał niejedno i zrozumiał wiele.