Zapowiadany jako horror, a kończy się jak przeciętny thriller z Polsatu. Nie wątpię, że autor inspirował się dokonaniami Junji Ito (który, notabene, jest mocno przeceniany, i mało wnikliwy). Tutaj widać podobny zarys fantasmagorii. Tytułowa gra wideo, która zabija jednostki, które dostały się na ,,ukryty level'' w programistycznym kodzie. Wizja wielokrotnie trenowana w mangach - gry wideo od dawien dawna miały w sobie pierwiastek zagrożenia, uzależnienia od rozgrywki, czy bezpośredni kontakt na podświadomość odbiorcy. Tutaj ,,Portus'' - zwyczajna gierka uśmierca, ponieważ ma to związek z jakąś klątwą na jednej z wsi, co zostaje nam opowiedziana gdzieś w połowie albumu. Po tym, jak odsłania karty - nie ma czego szukać. Prędko autor zabiera nam wszelkie zabawki czy domysły.
Tajemnica rozwiązuje się sama, akcja jest bardziej nieprawdopodobna niż sama gra wideo, która prowadzi do jakiegoś pojednania między kodem a ubezwłasnowolnionym odbiorcą. W to wszystko jest uwikłany programistyczny geniusz, co popełnił samobójstwo. Niby szybka rozrywka do poduszki, ale brakuje jej suspensu z prawdziwego zdarzenia. Dobry klimat - wraz z surrealistycznymi scenami z głową dziecka, która pojawia się niemal wszędzie, jak upiór w operze. Solidne, bezbolesne, więc szósteczka zasłużona. Ni mniej, ni więcej, jak do szybkiego skonsumowania.