Nie znam drugiej książki, która w podobnie bezlitosny sposób rozprawiałaby się z całą ludzkością, z samą jej naturą i wszystkimi stworzonymi przez nią instytucjami. Mizantropia pisarza narasta z każdą kolejną „podróżą” jego bohatera, by w dwóch ostatnich częściach dzieła, w podróży do Laputy i do kraju Houyhnhnmów, przybrać już wymiar zdecydowanego obrzydzenia i groźnej nienawiści do wstrętnych Yahoos, istot przeraźliwych i zbrodniczych, pozbawionych choćby cienia jakichkolwiek zalet. Lecz chociaż ten stopień mizantropii można by uznać za objaw niemal patologiczny, przyznać trzeba, że Swifta - pisarza o wrażliwości wyjątkowej - usprawiedliwia w dużej mierze obserwowana przez niego współczesna mu rzeczywistość, będąca punktem wyjścia dla tak gorzkiej satyry.
Juliusz Kydryński