Historia o Poczwarce - to piękna i wzruszająca opowieść, dająca lekcję pokory i empatii, zrozumienia dla chorych i ich rodziców. Pobudza do zastanowienia się jak my dalibyśmy sobie radę z problemem tak bardzo upośledzonego dziecka, z czego musielibyśmy zrezygnować, czego nigdy w życiu nie dane by nam było doświadczyć. I czy byłoby nam żal. W większości bowiem powinniśmy być wdzięczni losowi za to, co mamy, a nie ciągle biadolić i dźwandolić. To w „Poczwarce” Ewa i Marysia miały przechlapane. Moje problemy to popierdółki.
Sposób opowiedzenia historii o Poczwarce już mnie tak nie zachwyca.
Za dużo tu dla mnie boskich odniesień, magii i cudów, rajskich ogrodów i węży, przez co czasem zawiewało nudą. Za dużo powtórzeń, przez co jeszcze bardziej tą nudą wiało.
Nie mam pojęcia co się dzieje w głowie człowieka z zespołem downa i sądzę, że autorka też nie wie. A tu, bardzo proszę, z pół książki o tym co siedziało w duszy i głowie chorej Marysi. Jakoś tego nie kupuję. I zachwiało mi to wiarygodność opowieści.
Ale wdzięczna jestem bardzo autorce za napisanie „Poczwarki” i Irenie, która mi powieść poleciła, bo (mimo mankamentów książki) coś mi się w duszy otworzyło, coś się zmiękczyło, coś zapłakało. Innym okiem spojrzę teraz na Muminki, którym język nie mieści się w buzi, kapka wisi u nosa i chcą nago tańczyć na ulicy. I na ich mamy - kobiety bohaterki. Od teraz inaczej będę definiować „ciężkie życie”.