Lubię serie, zwłaszcza gdy od samego początku polubię głównych bohaterów. Czasem jednak myślę, że lepiej byłoby się z nimi pożegnać szybciej, ale w doskonałym stylu, niż sięgać po kolejne części, które stają się coraz bardziej monotonne i nie wnoszą już nic nowego. Niestety niektórzy autorzy za bardzo przywiązują się do wykreowanych postaci i zamiast budować kolejne, korzystają z tych, które stworzyli wcześniej.
"Piekło" to już dziesiąty tom cyklu o Eryku Deryle. Max Czornyj zachwycił mnie swoim debiutem i w związku z tym właśnie z lubelską serią staram się być na bieżąco. Bywały w niej już powieści wybitne, lepsze, gorsze, ale przy tej dziesiątej poczułam się zwyczajnie znużona, jakbym czytała w kółko to samo.
Jeśli chodzi o pozytywy to jest to lektura na jeden wieczór, styl autora sprawia, że strony uciekają błyskawicznie. Wątek Tamary wzbudza we mnie szczególne emocje, ale niestety nie mogę rozwinąć dlaczego, by nie spojlerować. Poza tym rozwiązanie intrygi zaskoczyło mnie, choć przez moment byłam pewna, że udało mi się ją rozwiązać.
Niestety widać wyraźnie brak świeżości, jeśli chodzi o wątki kryminalne. Wręcz w fabule autor poniekąd to przyznaje, bo sam wskazuje na podobieństwo do innych spraw, które prowadził Deryło. Jak zwykle było obrazowo i brutalnie, ale mocno schematycznie. Miałam poczucie, że to wszystko już było, mordestwa motywowane czymś abstrakcyjnym, wciąganie komisarza do zabójczej gry... nawet doskonałe zakończenie nie było w stanie zatrzeć złego wrażenia.
Liczę na to, że kolejny tom będzie już tym ostatnim, zanim całkowicie zapomnę jak świetna to była kiedyś seria. Autor ułożył sobie wszystko tak, że ma szansę zebrać teraz wątki i zamknąć całą lubelską historię w brawurowy sposób w jednej książce i mam nadzieję, że skorzysta z tej możliwości.
"Piekło" to powieść z rodzaju tych, które wręcz charakteryzują twórczość Maxa Czornyja. Może jako pojedyncza historia zyskałaby u mnie wyższą ocenę, ale jako część serii niestety za bardzo przypomina inne tomy, bym mogła to zignorować.
Moje 6/10.