U progu trzeciego tysiąclecia monastycyzm jawi się jako późna gałąź wiekowego drzewa zasadzonego w trzecim stuleciu przez świętych Ojców pustelników w Egipcie. Korzenie jego sięgają czasów apostolskich. Żywotność i płodność tej jego gałęzi zależeć będzie w dużej mierze od umiejętności odniesienia się do współczesności, której nurt niesie tę gałąź wraz z całą ludzkością. Od pierwszego przyjścia Chrystusa w pełni czasu (Ga 4,4) czas osiągnął - jako wymiar ludzkiej egzystencji - z gruntu nowy charakter. Jego bezbrzeżny nurt posiada obecnie, wprawdzie jeszcze ukryty (por. Mt 23,46), lecz z całą pewnością oczekiwany, cel: drugie przyjście (paruzję) Chrystusa w chwale (Mt l6,26). Chrześcijanin, a zwłaszcza mnich, żyje w pełni świadomie zwrócony ku temu upragnionemu celowi. Faktycznie widzi się mnichów rozproszonych na pustyni, żyjących w oczekiwaniu na Chrystusa, podobnych synom oczekującym ojca lub armii czekającej na swego króla albo szlachetnym sługom, oczekującym swego pana i wybawcy. "Nie ma wśród nich rozterek ani martwienia się o odzież czy pożywienie - jest jedynie oczekiwanie wśród hymnów na paruzję Chrystusa" (Historia monachorum in Aegypto, Prol. 7). Istnieje silny kontrast między tą ewangeliczną beztroską, a bezustannym zamartwianiem się dzieci tego świata (por. Mt 6), gdyż to "jest cechą pogan i niewierzących nieuznających Opatrzności Władcy i odrzucających Stwórcę. Zupełnie inaczej jest u chrześcijan". Nie wolno nigdy chrześcijaninowi ani tym bardziej mnichowi brać wzoru z tego świata (Rz 12,2). Gdyby tak postąpił, popadłby niechybnie znowu pod władzę bezsilnych i nędznych żywiołów świata (por. Ga 4,9) - od których wyzwolił go przecież Chrystus - a przez to znów pod dyktat niezbawionego czasu "tego eonu", w którym wszelkie ludzkie dokonania ledwie zaistniałe już się starzeją i zapadają w bezdenną przepaść "przeszłości". Chrześcijanin winien pozostać wolnym od tyranii boga tego świata (2 Kor 4,4), który już dawno przeminął. A jeśli chrześcijanin – to tym bardziej mnich. "Mnich dlatego zwie się mnichem [...], ponieważ dniem i nocą prowadzi dialog z Bogiem, rozmyśla tylko o sprawach Bożych i nie posiada niczego na ziemi". Makary Wielki Napięcie eschatologiczne to jeden aspekt. Relatywizuje ono radykalnie teraźniejszość, stawiając ją wciąż na nowo w relacji do absolutnego końca czasu i historii. Czas między pierwszą, a drugą paruzją Chrystusa posiada dla chrześcijanina tylko względną wartość. To jednak bynajmniej nie świadczy o dewaluacji teraźniejszości - wręcz przeciwnie! Chrześcijanin ma przecież wyzyskiwać każdą chwilę (por. Kol 4,5), bo "teraz" zadecyduje o jego wiecznym zbawieniu (por. Hbr 3,13). Drugi aspekt to bardzo szczególne odniesienie chrześcijanina do nowego "początku", który jest po prostu "nowym stworzeniem" zapoczątkowanym przez pierwsze przyjście Chrystusa. Jak pierwsze przyjście Boskiego Słowa nie jest dla wierzącego jedynie faktem z przeszłości, tak i drugie przyjście Pana nie stanowi dla niego wyłącznie przyszłości. Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki (Hbr 13,8). Chrystus, który przyszedł już raz i ponownie powraca, jest obecny w Duchu Świętym innym Paraklecie (J 14,16). Uprosił Go nam u Ojca i posłał Syn, (por. J 14,26), a On pozostanie z wami na zawsze (J 14,16). Jeżeli chrześcijanin wciąż powraca w przeszłość do tego, co było od początku (J 1,1), to dlatego, że ten "początek" nie jest jedynie datą w chronologii, lecz absolutnym, a zatem i uzasadnionym egzystencjalnie nowym początkiem. Zatrzymanie się na nim stanowi przeciwwagę eschatologicznego oczekiwania drugiej paruzji Chrystusa. Zabezpiecza rozstrzygającą o wszystkim teraźniejszość od ześlizgnięcia się do czasu "tego eonu" i przez wszystkie zmienne przypadki historii na nowo nawiązuje koinonię z tymi, którzy "od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa". Dzieje się tak, aby sami zdołali autentycznie świadczyć i by także tylko przez nich następne pokolenia uzyskały przystęp do tego "początku" (Łk 1,2; por. 1 J 1,3). Na tym nieustannym sięganiu w przeszłość bazuje także monastycyzm. Gabriel Bunge