Wydarzenia z 11 września 2001 roku wstrząsnęły całym światem. Dzięki mediom wszyscy mogliśmy śledzić to, co dzieje się w Nowym Jorku i to, co widzieliśmy nie tylko wstrząsnęło, ale też zmusiło do zadania sobie pytań: co muszą przeżywać ci uwięzieni pod gruzami ludzie? Co przeżywają ich rodziny, nie wspominając o rodzinach ofiar?
W książce "Ostatni z żywych", gdzie mamy do czynienia z relacją człowieka - strażaka - który przeżył dramatyczne chwile pod gruzami jednej z zawalonych wież, miałam nadzieję poznać odpowiedzi na te oraz wiele innych pytań. Czy poznałam? Niestety nie do końca.
W opisie czytamy, że książka ta "porusza swoim dramatyzmem i autentyzmem". Owszem dramatyzmu nie można tej książce ująć, gdyż wydarzenia jakie autor opisuje są niewątpliwie dramatycznie. Z autentycznością jest już gorzej. Owszem, jest to relacja z tego, co autor przeżył, relacja autentycznych zdarzeń, które miały miejsce naprawdę. Tylko, że Pan Picciotto podaje czytelnikowi masę suchych faktów na temat budowy wież, ze szczegółami opisuje budowę korytarzy, wind i klatek schodowych, dzięki czemu czytelnik czuje się jakby był na wykładzie. Zamiast więc skupić się na tym co istotne, na odczuciach zarówno autora, jak i na opisach odczuć innych strażaków i ludzi uwięzionych w wieży czytamy o układzie korytarzy na poszczególnych piętrach. Te suche informacje przeplatane są z tym co czuł Picciotto. Tylko, że czytelnik jest już tak wybity z rytmu i zmęczony szczegółam...