Tadeusz Neuman był przed wojną dyrektorem zakładów starachowickich. Pochodził ze zasymilowanej rodziny żydowskiej, był spowinowacony z rodziną Citroenów i Skarbków (tych od Krystyny Skarbek). Nie czuł się Żydem i od samego początku niemieckich prześladowań postanowił nie stosować się do takich zarządzeń, jak noszenie opaski czy konieczność przeniesienia do getta, na co na przykład gorąco namawiała go siostra jeszcze tuż przed akcją likwidacyjną w 1942 (w getcie nie groził szantaż, nie trzeba się było ukrywać). Decyzje, które ostatecznie uratowały życie jemu i jego synowi Konstantemu, podejmować musiał w zupełnej mgle informacyjnej. Jak widać na przykładzie losów jego krewnych i znajomych, do przetrwania nie wystarczyły znaczne zasoby finansowe, potrzebne były również nie słabnąca podejrzliwość/czujność i szczęście.
Dobrze czyta się te wspomnienia wiedząc, że autorowi (wraz z synem) udało się przeżyć, że doprowadzą nas one do szczęśliwego zakończenia. W powodzi pseudowspomnień i nędznej literatury wojennej i holocaustowej warto odnajdywać takie perły autentycznych doświadczeń. Na uwagę zasługuje również przedmowa autorstwa Marty Janczewskiej, rzucająca dodatkowe światło na losy rodziny Neumanów.