"Czasami wydaje mi się, że rozprułem świat jak dziecko zabawkę i zobaczyłem, z czego jest zrobiony. Zobaczyłem i pozbyłem się złudzeń; dlatego stałem się taki, że nie da się o mnie nic sensownego powiedzieć. Taki właśnie człowiek, bez pozy i bez maski, spogląda na mnie wieczorami z lustra"
Rajmondas Kašauskas, pisarz litewski urodzony w 1934 roku w rodzinie ubogiego chłopa. Prozaik w naszym kraju właściwie wcale nie znany, mimo iż, w roku 1969 otrzymał nagrodę literacką za najlepszy utwór o tematyce wiejskiej. Coś jak nasz Wiesław Myśliwski, jednak nasz rodak pisze zdecydowanie lepiej i nie mówię tak tylko z powodu tego, że pan Myśliwski to Polak, po prostu, jego książki dostarczają mi zdecydowanie więcej zróżnicowanych emocji niż książka Kašauskasa. Za to "Oczy mojej matki" dostarczyły mi dużo smutku, nostalgii i goryczy. Zgadzam się z opisem z okładki, że głównym motywem w tej pozycji jest problem samotności wśród ludzi i to, co ona z człowiekiem wyprawia. Jak go kształtuje i ugniata i jaki twór z tego ugniatania powstaje.
W sześciu swoich nowelach autor zawarł różne samotności. Mamy oto, samotność kilkuletniego chłopca, który nagle zostaje bez rodziców i ląduje w sierocińcu. Samotność starego człowieka, który z wielkim trudem i mozołem wychował dzieci i budował dla nich dom, zapisując każdą położoną w jego mury cegłę, w specjalnym notesie. I który kochał ten dom jak własne dziecko. A teraz okazuje się, że żona mu umiera, a syn zastanawia się kiedy um...