Fantasy ze średniej półki europejskiej. Wycyzelowane, gładkie opowieści syczące znajomymi głosami. Niepozbawione wisielczego humoru czy drgań membranowych. Magia wymieszana z litografią pamięci - gdzie bez zaproszenia kradniemy cudze wspomnienia. Na obrzeżach Anglii mieszka czarnoksiężnik bez ,,twarzy''. Kupuje na licytacji, za horrendalne pieniądze, młodą, nastoletnią niewolnicę, którą ogłasza uczennicą, by zyskać zaufanie i z zaskoczenia zaplanować miesiąc miodowy. Pragnie, by nauczyła się magii oraz została jego żoną. Wędrujemy po zakamarkach punktów na mapie geograficznej niczym w tradycyjnych baśniach - zwiedzając królestwo kotów czy wulkaniczną Islandię ze smokami. Akcja zmienia się wraz z zakończeniem rozdziału - zazwyczaj uczestniczymy w epizodycznych rundach po zapomnianej Europie. Narracja przesadnie rozcieńczająca grubą warstwę cynizmu i wyrachowania złowrogich czarodziejów. Brakuje twardego charakteru, złożonych dylematów i spójnego worldbuildingu. Jak na fantasy - za grzeczne, bujające się na terenach zabudowanych, czyli z ograniczeniami prędkości. Stylowa menzura gatunkowa. Czego to autor nie oferuje? Przebrzmiałe wróżki, smoki na wyginięciu, cierniste serca i śmierć czyhająca na śmiałków, którzy odważyli się eksperymentować z ludzkim organem. Niby banał, wykręcone plecami do maty, posypane dziecięcym włóknem, za to przyjemne w odbiorze z nieco pesymistycznym dizajnem. Gdybym miał piętnaście lat - piskałbym, jak dziewczynka na widok nowej sukienki z bufiast...