Non fiction wysokiej klasy. Nieistniejąca już elektrownia w roli głównego bohatera. Od czasów, gdy była tylko w planach, geneza jej powstania, codzienne życie, 1986 rok - wybuch, aż do teraz, gdy niby zostały już tylko ruiny, ale nadal niesie ze sobą olbrzymie niebezpieczeństwo. Do tego tło historyczne i uwarunkowania, w jakich przyszło jej funkcjonować - w kraju absurdów, indolencji, wygórowanych ambicji i zadufania. Prawdziwi „bohaterowie” tragicznego dnia: dyrektorzy, sekretarze partii, inżynierowie, strażacy, pracownicy, podane realne nazwiska (sprawdziłam!) i udokumentowane fakty. Próba odpowiedzi na pytanie - jak mogło do tego dojść, o błędach popełnionych przy opieszale podejmowanych działaniach ratunkowych, szukaniu winnych, kozłach ofiarnych i pokazowych procesach, o tuszowaniu tragedii i wreszcie lekkomyślności i niekompetencji. W tle wielka polityka, rozpad Związku Radzieckiego, Gorbaczow, Jelcyn i inni wielcy tego kraju, ich paranoja, bezwzględność i niefrasobliwe podejście do problemu, którego się nie dało zamieść pod dywan.
Jednakże elektrownia to nie tylko budynek i skomplikowane urządzenia, ale również ludzie - pracownicy różnych szczebli, kilkutysięczna załoga oraz ich rodziny, wszyscy bezpośrednio lub pośrednio związani z elektrownią. Aby ją obsłużyć przenieśli się z całego Kraju Rad do powstałych od zera miast. Dostali mieszkania, powstała infrastruktura, szkoły, szpitale, sklepy, stadiony, pałace kultury, okazałe siedziby dla sekretarzy partii. W samej tylko Prypeci mieszkało ponad 40 000 ludzi. I nagle bum, wybuch, skażenie, liczniki Geigera oszalały, ewakuacja ponad 200 000 ludzi, w ciągu kilku godzin. Wyjazd, jak ich poinformowano, tylko na kilka dni, a faktycznie już do domów nie wrócili. Zostawili dotychczasowe życie, dobytek, zwierzęta. Pomijając ludzkie, osobiste tragedie, utratę bliskich, zdrowia i wszystko, co ze sobą niosło skażenie - jakież to było wielkie wyzwanie logistyczne, by w ciągu kilku godzin wywieźć wszystkich ze skażonej strefy i zapewnić dach nad głową. A ludzie pracujący w centrum wybuchu i przy usuwaniu jego skutków! Bez sprzętu, przeszkolenia, nie zdający sobie sprawy, że idą na śmierć lub pewne kalectwo.
Książka to kopalnia wiedzy o elektrowni i wybuchu, który wydarzył się podczas źle przygotowanego testu bezpieczeństwa (o ironio!) w reaktorze zaprojektowanym i wybudowanym z błędami konstrukcyjnymi przez zadufanych w sobie fizyków jądrowych i atomistów. Test przeprowadzany był przez załogę, która nie do końca rozumiała jego działanie oraz nie czuła respektu przed potęgą i nuklearną mocą. Powinno się udać - tak uważali. Nie udało się.
Autor przygotował się do publikacji bardzo starannie, studiował dokumenty, analizy naukowe, przeprowadzał wywiady, spotykał się ze świadkami i uczestnikami wydarzeń, wysłuchał wielu opinii i wspomnień. Lektura książki była dla mnie odkrywcza, o wybuchu w Czarnobylu trochę wiedziałam, ale okazało się, że bardzo niewiele. Autor przede wszystkim przygotował czytelnika do lektury przekazując niezbędne do dalszej lektury minimum wiedzy z podstaw fizyki jądrowej. Odsłonił wiele tajemnic, wyjaśnił i uporządkował co i dlaczego tam się właściwie stało. Nie czytałam jednym tchem, bo i temat trudny, i autor trochę podtapia czytelnika w powodzi szczegółów. Dużo wyjaśnień technicznych też nie ułatwia lektury. Facetom czyta się to chyba łatwiej. Ale dałam radę.
Za mało byłoby dla mnie w książce opowieści o ludziach i ich dramatach spowodowanych katastrofą, późniejszymi chorobami, ewakuacją i ich dalszymi losami, ale czytałam niedawno „Czarnobylską modlitwę” Swietłany Aleksijewicz, która traktowała tylko o tym, więc się wyrównało. Jedna książka znakomicie uzupełnia drugą. Polecam czytanie w duecie. Teraz przede mną serial HBO o Czarnobylu.