Lata 40. XX wieku. Europa jest całkowicie pogrążona w wojnie, naziści podbijają kolejne kraje, ludzie giną tysiącami każdego dnia. Ostatnim miejscem względnego spokoju jest Portugalia, a port w Lizbonie jedyną pewną ucieczką od horroru, do Stanów Zjednoczonych. Uciekinier, bohater powieści jest zdruzgotany, ponieważ statek ma odpłynąć następnego dnia, a on nie posiada biletu dla siebie i małżonki. W tym poczuciu beznadziei zaczepia go przypadkowa osoba. Oferuje wejściówki do Raju w zamian na jedną przysługę - ma go wysłuchać przez całą noc.
Remarque skupia się na ukazaniu obywatela Rzeszy, który znajduje się na celowniku zbrodniczej polityki nazistów. Poznajemy go w okresie przedwojennym jako uchodźcę, który postanawia wrócić zieloną granicą do swojej żony, do Niemiec. Sprawa jest wręcz beznadziejna, jego szwagier jest oficerem SS i napotkanie go może być tragiczne w skutkach, a mimo to, postanawia zaryzykować.
Taka jest też ta powieść. Bardzo duszna, wypełniona tragizmem, ale ciepłem, piękną miłością. Przez całą książkę moje kciuki były zaciśnięte, a oderwanie się od lektury było wewnętrzna walką. Remarque nie spieszy się z narracja, odkrywaniem kart i włączeniem kolejnych emocji. Wszystko jest stopniowane, a my coraz bardziej wbijamy się w fotel. Otrzymujemy wspaniały obraz przedwojennych Niemiec, sytuację uchodźców przed i w trakcie wojny. Do tego szara codzienność i piękna, prawdziwa miłość. Uczy nas, aby zawsze być pozytywnej myśli, we wszystkim odnajdywać plusy i nie tracić nadziei, a nade wszystko pozostać człowiekiem.
Nie miałem nigdy do czynienia z taką tematyką, więc moje odczucia mogą być spotęgowane. Nie zmienia to faktu, że Remarque jest mistrzem. To moja druga książka autora i znowu zbieram szczękę z podłogi. Coś cudownego.