Dobra. Zaczynam. Mniej więcej pięćdziesiąt lat za późno, ale lepiej późno niż wcale. Dziennik. Wiem, że dziś nie jest 1 stycznia, ani nawet 1 listopada, ale nigdy nie ma lepszego momentu niż ten tu i teraz. Czy nie mówimy sobie: "Szkoda, że nie zaczęłam prowadzić dziennika, kiedy miałam dwadzieścia lat". Albo trzydzieści. Albo czterdzieści. Ale w sześćdziesiątym roku życia (a dokładnie pięćdziesiątym dziewiątym - to znaczy, Boże, może rzeczywiście w sześćdziesiątym - przypomniałam sobie, że jakiś nudziarz tłumaczył mi ostatnio, że chociaż skończyłam pięćdziesiąt dziewięć lat, jestem w sześćdziesiątym roku życia, nic z tego nie zrozumiałam, ale w końcu ustąpiłam), nieważne, w którym roku życia, ale ja, Marie Sharp, emerytowana nauczycielka wychowania plastycznego, jeden syn, jeden kot i z przekonania zero mężczyzn po mniej więcej milionie nieudanych związków, jestem zdecydowana spróbować jeszcze raz. To znaczy z dziennikiem, nie z mężczyznami...