Piękna książka, a właściwie audiobook. Opowieść niezwykle urokliwa, choć tradycyjna w stylu. Jest to opowieść pierwszoosobowa Erica Colliera o jego życiu w dzikiej głuszy Kolumbii Brytyjskiej w latach 1929-1954 z żoną i synem. Ale to jest jakby tło, bo w pierwszym planie znajduje się przyroda, a głównymi bohaterami są bobry. Z napięciem czekamy czy bobry pojawią się nad rzeką Frazera. I nie powiem Wam, czy się pojawiły. W każdym razie pan Collier nie jest jakimś dzikim nieudacznikiem. to traper, który pokochał przyrodę i za cel życia postawił sobie przywrócenie równowagi naturalnej w tym rejonie, którą to równowagę zapewnić miały bobry.
W tle, a może raczej równolegle, śledzimy losy rodziny Colliera. Była to rodzina tradycyjna, z decydującym o wszystkim mężem - od kształcenia dzieci po materiał na sukienkę - i spolegliwą żoną. Rodzina kochająca się, taki mit o pierwszej parze. Zastanawiałam się, słuchając tej opowieści o tym, jak bardzo zmieniły się role mężczyzny i kobiety. To co 70 lat temu było oczywiste, teraz byłoby nie do przyjęcia.
Jeszcze jedno, w tej dzikiej głuszy przewartościowały się sprawy. Wilk czy mroźna zima jest istotniejsza niż Hitler, którego zdefiniowano jako malarza pokojowego mającego się za Bismarcka. I może taki świat jest lepszym światem? Polecam tę skromną książeczkę. Taki przedsmak Kanady, która coraz bardziej mnie fascynuje.