Dla jednej z nich historia ta ma początek w 1913 roku, dla drugiej w 1969 i choć dzielą ich lata życia oraz obraz codzienności, to ich opowieści są ze sobą połączone. Słowa „Czym bym się stała? Biedną ofiarą. A ofiary wzbudzają jedynie litość. Nie chciałam być tą, która wzbudza litość. Nie chciałam być ofiarą. Już nigdy nią nie będę, dla nikogo na świecie“ to fragment myśli jednej z nich, ale równie dobrze mogą być głosem obu. Bo tak wiele je łączy. Margherita i Emma nie czują się w swoich rodzinnych domach dobrze, dotyka je przemoc (choć w różnych formach, nierównych proporcjach), zachodzą w nieplanowaną ciąże, a potem okoliczności zmuszają je do porzucenia dzieci, bo tylko w ten sposób mają szansę zawalczyć o przyszłość. Ich życia dzieli pięćdziesiąt lat, a jednak obie zmuszane są do udawania, kłamania i uciekania, bronienia się przed męskimi napaściami i negatywnymi komentarzami, a nawet gdy wszystko zdaje się w końcu wchodzić na stabilne tory — przydarzy się coś, co wywróci ich świat na nowo. Dosięgają ich rozdzierające serce krzywdy, a jednak są one na tyle silne, by móc wciąż oddychać. Dla swoich dzieci, na przekór krzywdom, jakie je dosięgnęły. A jak wiele je łączy, tak jeszcze więcej dzieli.
Silva Gentilini tworząc „Mrówki nie mają skrzydeł“ sięgnęła po doświadczenia własne oraz swojej rodziny. Wlała w powieść tak wiele bólu, tak wiele duszących uczuć, że historia ta łatwo może przytłoczyć, ale warto się z nią zmierzyć. Dla świadomości, dla perspektywy i...