Fragment: Moc ludności ściska się na peronie dworca Saint-Lazare, wysiadając z pociągu transatlantyckiego. Wśród tłumu zwraca wybitną uwagę wysoka figura starca, zachowująca ślady wyraźnych zmęczonych zmarszczek. Obok starca niema nikogo. Chociaż wie on, że nikt nie oczekuje na niego, mimo to jednak podróżny spogląda uważnie na twarze otaczających, jakby pragnął odnaleźć kogoś ze znajomych. Wreszcie wraz z innymi wychodzi z dworca na ulicę... Na ulicy pada ciągle śnieg drobny, poczem natychmiast topnieje i robi się z tego błoto. Światło latarni odbija się w kałużach z błota. Starzec zawija się cieplej w płaszcz, spogląda naokoło automatycznie i powoli posuwa się naprzód Przez ulicę. Właściwie ów podróżnik nie wie, w którą stronę ma iść. Wszystko, co go naokoło otacza, jest mu obcem. Podróżnik posuwa się naprzód, jakby instynktownie, szukając kąta, w którym prześpi noc. Jest już późna godzina; chociaż tak późno, mieszkańcy Paryża nie chcą jeszcze spać, śnieg pada ciągle, lecz ruch trwa bezustannie.