Do tego utworu przyciągnął mnie sam tytuł, a także fakt, że jest to ponoć najbardziej osobiste dzieło Moliera, w którym rozprawia się z dworskimi klikami.
Sam tytuł może być cokolwiek mylący, gdyż Alcest (w moich oczach alter-ego autora) nie jest "czystej krwi" mizantropem, lecz.. weredykiem. On po prostu musi być boleśnie szczery we wszystkim- a to, jak łatwo się domyślić, skazuje go na przykrą sławę skończonego marudy, który nienawidzi wszystkich dookoła.
Molier miał za życia bardzo częsty kontakt z dworskimi koteriami- w końcu sam był ważną personą z otoczenia Ludwika XIV. To widać od razu, gdy Alcest piętnuje tego typu indywidua za ich pustotę, dwulicowość, lizusostwo i konformizm. Dialog między Alcestem, a Orontem, to wisienka na torcie tej rozprawy. "Mizantrop" to także opowieść o wzgardzonej, zdradzonej miłości- pod tym względem również nawiązuje do życiorysu pisarza.
Utwór kończy się, mówiąc najdelikatniej, niezbyt miło dla głównego bohatera. Wprowadza to czytelnika na trop smutnej konkluzji, że bycie szczerym, tak wtedy jak i dzisiaj, jest passe. Skazuje cię na alienację, brak zrozumienia ludzi, którzy, jak na ironię, lubią podkreślać swoje przywiązanie do szczerości. Zranione w swojej pysze ego, bywa najgroźniejszą bronią.
Świetny, słodko- gorzki utwór, z którym zdecydowanie warto się zapoznać.