Denise Hunter skradła moje serce już od pierwszej książki. Pokochałam jej styl, kreacje bohaterów, to, w jaki sposób prowadzi fabułę. Patronowanie jej powieści, przeczytanie jej przedpremierowo nawet mi się nie śniło. Teraz to marzenie się ziściło.
„Miłość bez scenariusza” to słodka powieść przetkana goryczą życia. To historia o kobiecie takiej jak my, mającej swoje wady, marzenia, słabości. Chloe mówiła to, co jej leży na sercu, była pomocna, jednak wydarzenia w przeszłości zasiały w niej ziarenko niepewności. Łatwo było zachwiać w niej poczucie bezpieczeństwa, ona sama miała przy sobie garstkę ludzi którym ufała. Jej relacja z rodziną rozczulała mnie, stali za sobą murem w każdej, nawet kryzysowej sytuacji, co „Miłość bez scenariusza” świetnie pokazuje.
Liam przez media kreowany był na łamacza serc, mężczyznę, dla którego druga randka z tą samą kobietą nie wchodziła w grę. Przypadkowe spotkanie z autorką powieści, w której ekranizacji zagra główną rolę, będzie początkiem udawanego związku. A jak ten wyjdzie po niefortunnym poznaniu się przez telefon?
„Miłość bez scenariusza” to niesamowicie komfortowa książka. Fabuła osadzona w małym miasteczku ma idealne tempo, nie pędzi, nie jest rozwleczona. Sam udawany romans między Chloe a Liamem dość szybko przeradza się w coś prawdziwego, jednakże autorka dba o to, by w dalszym ciągu było to nienachalne. Ich czułe gesty, wspólne ćwiczenia do roli idealnego książkowego męża zbliżały tę dwójkę do siebie.
Książka idealnie pokazuje fakt, że media potrafią pokazywać zakłamany obraz człowieka: główny bohater tak naprawdę ciężką pracą na sukces zapracował sam, a w życiu nie miał oparcia w nikim z rodziny.
Dajcie szanse książkom Denise. To historia, którą polecę romantycznej duszy, takiej jak ja. Ale to tez pozycja, na którą namówię siostrę, mamę, bo jest niesamowicie uniwersalna i jej lektura sprawi przyjemność niezależnie od wieku.