Kolejny, nowy dla mnie, chociaż już z kilku książkowym dorobkiem, autor. Niestety raczej nie będzie nam po drodze razem, w zasadzie, mimo tak licznych pozytywnych ocen, mnie nic właściwie w tej książce się nie podobało. No może trochę sama kryminalna intryga, aczkolwiek częściowe jej rozwiązanie, zwłaszcza w kontekście jednego ze sprawców, budzi też moje wielkie wątpliwości.
Dialogi, jakieś totalnie "wysiłkowe" Jakbym naocznie widziała jak te postacie się "wysilają" by ich gadki brzmiały, mądrze, psychologicznie, a przy tym luzacko i z humorem. A dla mnie brzmią, jakbym słuchała gimbazy, w dodatku po upaleniu nie wiadomo czym. Ale najbardziej chyba nie podoba mi się postać podkomisarza z przypadku, Filipa Krauzego.
Dla mnie ten "pan" to zwykły prostak i cham, który za nic ma wszystkich innych dookoła siebie. Takiego lekceważenia drugiego człowieka chyba nie spotkałam w żadnej innej książce i żadna inna znana mi fikcyjna postać, takim "talentem" się nie chwaliła. "Reszta go nie obchodziła, liczył się cel". A jaki z niego bohater, obrońca uciśnionych, zwłaszcza bitych żon i dzieci. A jaki przy tym zadufany w sobie: "Nikt inny tego nie zrobi"
Normalnie jedyny sprawiedliwy i największy bohater w polskiej policji. Taki co to, co chwilę powtarza, że on przecież nie jest psychologiem, ani nawet profilerem, tylko ZWYKŁYM śledczym, a jednocześnie wyczynia jakieś psychodramy z przywiązywaniem się do drzewa. Taki as policyjny, że sprawa podwójnego morderstwa po trzech dniach śledztwa "zmierzała do końca". Nie kupuję takiego kitu panie autorze.
Co jeszcze? to, co zawsze będę piętnować, czyli bezrefleksyjne twierdzenia typu "upił się jak dzikie zwierzę" itp. Ma pan autor chyba też zamiłowanie do "plastiku", bo dla niego kobieta bez: "Ani grama makijażu, farby do włosów czy lakieru do paznokci, bo i dla kogo miała ładnie wyglądać.", nie wygląda ładnie, bo wyglądała po prostu jak "typowa gospodyni domowa". Gospodynie domowe w te pędy nakładać mazidła na twarze, bo inaczej nie będziecie się podobać panu autorowi 😉. Tak więc adieu panie Hubercie... Chyba że zapomnę wrażenia, jakie mnie opadły po tej książce i gdzieś tam kiedyś skuszę się na kolejnego Hendera.