Mam dwie pasje w życiu.
Po pierwsze - czytanie, ale skoro piszę na tym portalu, to przecież oczywiste. Staram się być otwarta na nowe gatunki książek i nowych autorów. Ale fantazy nie cierpię, po kilku nieudanych próbach.
Druga pasja to podróżowanie.
Ale nie w kontekście kolejnych zabytków, tylko do unikatowych miejsc, gdzie żyje się inaczej niż u nas, inna jest kultura i obyczaje, potrzeby mieszkańców, ich codzienność i priorytety. To wręcz uwielbiam - oglądać (podglądać) tę inność, brać w niej udział osobiście.
Więc gdybym mogła udać się w podróż do Księgogrodu, byłabym najszczęśliwszym podróżnikiem. Na razie zwiedziłam go literacko.
Miasto Książek. Miejsce unikatowe , gdzie książki są treścią życia mieszkańców. Ech! Chciałoby się tam faktycznie pojechać, posnuć krętymi uliczkami pełnymi księgarni i wydawnictw, setkami drukarni, introligatorni i klubów czytelnika, spotkać tylu książkowych zapaleńców, odwiedzić Antykwariat Przeraźnic, Cmentarz Zapomnianych Poetów, Laboratorium Liter, Jadowitą Uliczkę z krytykami literackimi do wynajęcia, posłuchać recytacji, czy trąbuzonowej muzyki. A potem zjechać do straszliwych katakumb pod miastem, by choć zerknąć na Skórzaną Grotę, Komnatę Książkowych Ech, gdzie coś szepce i szlocha w ciemnościach, niedostępny Pałac Króla Cieni, na straszliwe Pająxxxy, dobroduszne Buchlingi, czy przerażające Harpiry. Potem spotkania z ciekawymi „ludźmi”: Homunkolosem, Kolofonusem Deszczblaskiem, Rangkokiem Przecinakiem, zmyślnymi Buchemikami, czy Kołem Przyjaciół Trąbuzońskiej Muzyki Mgławców. Pozwiedzałoby się.
Czytam co do tej pory napisałam w tej opinii i widzę, że nie poczułam orma (tak w Księgogrodzie nazywa się natchnienie), nie mam nawet pomysłu jakim słowami opisać zachwyt, jaki towarzyszył mi przy czytaniu powieści. Mojego pierwszego fantasy w życiu, pierwszej książki, gdzie bohaterami nie byli ludzie, a którą doczytałam do końca. I to z jaką przyjemnością! Powieść rozkręcała się powoli, musiałam się przyzwyczaić, ale potem już smakowałam ją, od drugiej połowy wydzielając sobie dzienne limity, by mi się zbyt szybko nie skończyła. Zachwycało mnie wszystko, a najbardziej rozmach oraz pomysłowość i kunszt autora, który oddaje książkom hołd, czyniąc z nich bohaterów swojej powieści. Pisze o KSIĄŻKACH we wszystkich możliwych opcjach. Odmienianych przez przypadki, czasy, stopniowanych jak przymiotniki, przeżywanych wszystkimi zmysłami. Książkach tradycyjnych i niezwykłych, ze Złotej Listy, Książkach Toksycznych, Żywych - lub Krwawych Księgach i Jeżących Włos Bibliotekach. Książki, książki, książki i miliony książek.
Do tego zabawa słowem i nieograniczona fantazja autora. Niby prosta, ale zmyślna historia z zaskakującym zakończeniem.
Cała fabuła to opowieść o tym, jak doszło do tego, że autor napisał tę książkę. Autorem „Miasta Śniących Książek” jest bowiem Hildegunst Rzeźbiarz Mitów, młody siedemdziesięcioletni Smok, który ze swojego domu w Twierdzy Smoków wyprawił się do Księgogrodu. Tam poznał Alfabet Gwiazd i Skarbnicę Słów, tam spłynął na niego orm, został najlepszym pisarzem Camonii i napisał tę powieść - niesamowite „Miasto Śniących Książek”. Z języka camońskiego na niemiecki przetłumaczył ją Walter Moers, a na polski świetnie przełożyła wielceniesamowita Katarzyna Bena. Brawa dla tej trójki. Brawa też dla koleżanki z LC, która sprowokowała mnie, by sięgnąć po odrealnioną literaturę. I brawo ja, że się przemogłam i sięgnęłam po fantasy, w które nigdy nie umiałam się wkręcić. Teraz jestem zachwycona. Nie taki buchling straszny jak go malują.