Przewodnik po najważniejszych życiowych momentach, ale i poradnik sprawnego organizowania zwykłych codziennych spraw i zadań. Jak zaplanować (i sfinansować!) zaręczyny, ślub, wesele? Co zrobić, by były to naprawdę niezapomniane chwile, i to z powodu wspaniałej uroczystości, a nie pięknej…. katastrofy? Czy istnieje szansa na znalezienie wspólnego języka z teściową? Jaki związek ma kredyt hipoteczny z miłością? Jak radzić sobie z byłym mężem małżonki? Jak być dobrą macochą, a jak wspaniałym ojcem? Czy da się przeprowadzić remont w mieszkaniu tak, żeby wciąż chcieć tam wspólnie mieszkać?
„O małżeństwie mówi się, że to wynalazek mocno niedoskonały, ale jak dotąd nie wymyślono nic lepszego. Nie dość, że dwoje właściwie obcych ludzi ma się nauczyć żyć razem, to jeszcze (na ogół) są oni różnej płci. A to musi oznaczać liczne komplikacje! Bo nie odkryję Ameryki, przypominając, że kobiety i mężczyźni, omawiając ten sam problem, najczęściej inaczej o nim myślą – a jeszcze inaczej mówią. Czego innego oczekują od związku. I odmiennie te potrzeby komunikują. A jednak coś sprawia, że choć tak ciężko nam się dogadać, sami też żyć nie chcemy.
Czasami odnoszę wrażenie, że proces łączenia się w pary wymaga cierpliwości nauczyciela, empatii lekarza, fantazji scenarzysty telenoweli, a do tego zręczności dyplomaty...”
„Pamiętam swój pierwszy dzień w Warszawie. Ursynów w budowie, błoto po kolana, dwunastopiętrowy blok. Mąż otwiera drzwi do mieszkania i przenosi mnie przez próg (ten stary zwyczaj to na wypadek, gdyby ktoś rzucił urok na pannę młodą, wtedy zło nie przeniknie do domu). Kawalerka, trzydzieści metrów kwadratowych, na podłodze płytki PCV, w łazience jakaś terakota. A że pod spodem biegną rury, więc ciepła. Siedliśmy na tych kafelkach, odpakowaliśmy kanapki i byliśmy chyba najszczęśliwszą parą na świecie.”
„Gdybym miała podać jeden sposób na udany związek, wskazałabym na umiejętność rozmowy. To uniwersalna metoda, by wyjść na prostą nawet po ostrych małżeńskich zakrętach. Właśnie w ten sposób poznajemy siebie! Ktoś powie, że po latach narzeczeństwa i małżeństwa znamy się przecież na wylot. Nic bardziej błędnego! Zapewniam każdą czytelniczkę i każdego czytelnika, że wasz partner nie jest dzisiaj tym samym człowiekiem, którym był w dniu ślubu, to znaczy rok, siedem lat, dwadzieścia lat temu…”
„O małżeństwie mówi się, że to wynalazek mocno niedoskonały, ale jak dotąd nie wymyślono nic lepszego. Nie dość, że dwoje właściwie obcych ludzi ma się nauczyć żyć razem, to jeszcze (na ogół) są oni różnej płci. A to musi oznaczać liczne komplikacje! Bo nie odkryję Ameryki, przypominając, że kobiety i mężczyźni, omawiając ten sam problem, najczęściej inaczej o nim myślą – a jeszcze inaczej mówią. Czego innego oczekują od związku. I odmiennie te potrzeby komunikują. A jednak coś sprawia, że choć tak ciężko nam się dogadać, sami też żyć nie chcemy.
Czasami odnoszę wrażenie, że proces łączenia się w pary wymaga cierpliwości nauczyciela, empatii lekarza, fantazji scenarzysty telenoweli, a do tego zręczności dyplomaty...”
„Pamiętam swój pierwszy dzień w Warszawie. Ursynów w budowie, błoto po kolana, dwunastopiętrowy blok. Mąż otwiera drzwi do mieszkania i przenosi mnie przez próg (ten stary zwyczaj to na wypadek, gdyby ktoś rzucił urok na pannę młodą, wtedy zło nie przeniknie do domu). Kawalerka, trzydzieści metrów kwadratowych, na podłodze płytki PCV, w łazience jakaś terakota. A że pod spodem biegną rury, więc ciepła. Siedliśmy na tych kafelkach, odpakowaliśmy kanapki i byliśmy chyba najszczęśliwszą parą na świecie.”
„Gdybym miała podać jeden sposób na udany związek, wskazałabym na umiejętność rozmowy. To uniwersalna metoda, by wyjść na prostą nawet po ostrych małżeńskich zakrętach. Właśnie w ten sposób poznajemy siebie! Ktoś powie, że po latach narzeczeństwa i małżeństwa znamy się przecież na wylot. Nic bardziej błędnego! Zapewniam każdą czytelniczkę i każdego czytelnika, że wasz partner nie jest dzisiaj tym samym człowiekiem, którym był w dniu ślubu, to znaczy rok, siedem lat, dwadzieścia lat temu…”