Żadna to śląska przypadłość ten plac oswojony. Niczego tu nie ma z zachłanności i żądzy posiadania. Kto myśli, że to sprawka dysponowania i rozporządzania, władzy właścicielskiej i dumy obszarniczej – myli się. Tu nie chodzi o zagarnięcie terytorium, zawładnięcie nim, postawienie płotów i wygnanie obcych. Tu chodzi o oswojenie obcych.
Jeżeli w grę wchodzi jakaś duma, to tylko wynikająca z faktu, że pokonuje się samotność. Że plac, podwórko, sień i schody – z natury rzeczy niczyje – stają się czyjeś. Nie jednego czy drugiego, ale wszystkich z najmniejszego świata. Że scenografia – mówmy o niej: budowlana, szorstka, surowa i pokiereszowana – zachęca do rozmów, bo czyni wszystkich równych sobie bez względu na los.
Ta ryczka, która tam stoi – biedna dość, odłazi z niej farba – przez pięć dni tkwi samotnie i sensu nie ma, ale w końcu okazuje się podstawą i powodem towarzyskiej eksplozji, dzięki której świat się śmieje. Z każdym kieliszkiem bardziej.
Ten kwietnik, co za smuta, kwietnikiem był wieki temu. Przecież to opona zwykła. Marka Barum, czeska chyba, rozmiar 16, łysa z jednej strony. Idealna. Piękna wręcz wnętrzem swym, nie bieżnikiem lichym, bo aksamitki w niej rosną, może niecierpki. Co za znak wspólnoty takie sadzenie, takie plewienie, podlewanie pewnie. Czemu te nie rosną, a tamte tak rozbite? Rozpulchnić ziemię trzeba, jutro przesadzić, a dzisiaj zasilić. Kwiaty więc otwierają się, z dnia na dzień piękniej, podpatrywane, wychuchane, niczym dziecko wspólne familoka całego.