„Krew Bacy” pojawiła się w moich rękach przypadkowo. Robiąc zakupy w jednej z księgarni internetowych zerknąłem na pozycję polecanych produktów, ciekawy, jak sobie radzi silnik rekomendacyjny z moją osobą :). Na tamtejszej liście znalazła się tytułowa książka, o której istnieniu wcześniej nie miałem pojęcia, a że cena była kuszącą zdecydowałem się na kliknięcie przycisku „Do koszyka”. W końcu książka traktuje o Mont Blanc… Tematyka to jedno, krótki opis na okładce również zachęcił do zakupu: „Krew Bacy powstała na kanwie wydarzeń, które naprawdę miały miejsce. Autor opowiada o swojej nieporadnej, samotnej, czterodniowej wyprawie w Alpy, podczas której w desperackim stylu mozolnie zdobywał Mont Blanc. Wspinanie nie jest tu przyjemnością, to mordercza mitręga, w której nie ma ani odrobiny poezji i heroizmu. Jest za to walka o przetrwanie – opisana nie bez czarnego humoru. Są też spotykani na szlaku ludzie – ze swoimi dramatami, radościami i przywarami”. Akcja, jak łatwo wywnioskować, toczy się głównie w masywie Dachu Europy – autor zgrabnie i dość szczegółowo opisuje udaną próbę zdobycia szczytu. Z całą pewnością zastosowany język zwraca uwagę swoją dosadnością, przez co całość nabiera bardzo realnych kształtów. Czytając jedną z recenzji natknąłem się na stwierdzenie, że „język jest prosty, ale nie prostacki” i spokojnie mógłbym się pod tymi słowami podpisać. Całość uzupełniona jest wątkami muzycznymi, dobrze wkomponowanymi w treść. Uparty krajobraz ani myślał się zmienić. Wydeptana ścieżka na grani o niewielkim nachyleniu pięła się upierdliwie wzwyż, a jej końca nie było widać. (…) Mało tego, buty zrobiły się trzydziestokrotnie cięższe, jakby były z betonu. Dosłownie. Nogę unosiłem z takim trudem, jakbym się nią zamienił ze słoniem. (…) Tak oto niedzielny alpinista, zwany Słoniową Stopą, wchodzi na Mont Blanc. No, ale jakoś śmiać się też nie mogłem, tylko wewnętrznie. Coraz gorzej oddychałem. W zasadzie po dwóch słoniowych krokach, rzężąc, zasysałem powietrze niczym zapchany odkurzacz. Parafrazując słowa Marii Peszek można powiedzieć, że ta historia jest prawdziwa, ale… ile w tym wszystkim fikcji, a ile prawdy, wie tylko sam autor :). Z jednej strony styl narracji powoduje, że odbieram zapis jako szczery, z drugiej – podczas lektury zastanawiałem się, ile w tym wszystkim jest wypaczenia, wyolbrzymienia. Za napisanie kilku słów o „Krwi bacy” zabierałem się długo, bo książkę przeczytałem jakoś w kwietniu… Książka czyta się sama, jednak styl zdobywania Mont Blanc z marszu, bez przygotowania, nijak do mnie nie przemawia. Ale może do autora również, skoro w poniższym wywiadzie mówi, że chciał stworzyć anty przewodnik?