Któż z nas, jak był mały, nie marzył o magicznej krainie, do której mógłby przenieść się zawsze, kiedy chce. O krainie, gdzie beztrosko można by spędzać czas, zapominając o realnym świecie. Gdzie bawiłyby nas magiczne postaci, a czas płynąłby na błogim nic nie robieniu i zabawie. Kto wie, może takie krainy na nas czekały? Tuż za mostem, pośród drzew, w dziurze w ścianie albo za drzwiami szafy? Tylko czy zawsze warto takie krainy odwiedzać..?
To była dziwna książka. Ale dziwnie dobra. To jest właśnie ten rodzaj historii, którą powinno przeczytać się w szkole podstawowej, tylko po to, aby jej wyjątkowe i dość specyficzne wizjonerstwo przyjemnie prześladowało resztę naszego życia. To jest ten rodzaj opowieści, gdzie fabuła rozwija się w niezwykły, nieprzewidywalny sposób i dąży do zaskakującego, a jednak pełnego satysfakcji zakończenia. Uderzająca w tony Alicji w Krainie Czarów, Piotrusia Pana i Narnii ta książka wciąga w niesamowite wydarzenia i sprawia, że chce się przewracać strony jak najszybciej, aby rozwiązać zagadkę, dlaczego Loretta została ukryta przez matkę, dlaczego chce uciec z powrotem do Pottsów, i czy uda się całej rodzinie przełamać rzucone zaklęcie i przywrócić im normalność. To nie tylko pełna przygód opowieść o magicznej krainie, ale przede wszystkim o miłości. Nie tylko tej, którą mamy, ale tej której pragniemy. O złudzeniach i marzeniach. I o tym, że nie wszystkie magiczne miejsca są pełne magii, a pełne dwulicowości i zawiści. I tylko od nas samych zależy, czy uda nam się z nich wyrwać. Odnoszę nieodparte wrażenie, że Gaiman czytał ją również, a szczególnie widać to w Koralinie Jestem wdzięczna wydawnictwu, że odnajduje takie pełne uroku perełki dla młodszych czytelników. Proszę nigdy nie przestawać. ❤