„Korzenie“ to pełna nawiązań dentystycznych opowieść drogi, gdzie jednostki pozbawione jasnych odpowiedzi odnośnie ojca, próbują zrozumieć jaki człowiek dał im życie i dlaczego na pewnym etapie zniknął. Osoby o różnych charakterach łączą siły, by poznać tego, którego brak odcisnął na nich wyraźny znak. Początkowo sprawa wydaje się krótka, nie dla każdego równie ważna, ale z czasem rozciąga się na trzy kontynenty, a jej tok zmienia codzienność, w której bohaterowie dotychczas żyli. Jest to bowiem droga nie jedynie, by odnaleźć korzenie, ale również by zrozumieć samego siebie.
Podobała mi się zgrabność nawiązań dentystycznych. Różnorodność bohaterów i ogrom kolorów, którymi zostali namalowani. Najbardziej jednak doceniam elementy, które większość pomija, a tutaj to między innymi na nich zostały zbudowane podwaliny. Elementy pozornie mało ważne, ale w ogólnym rozrachunku zmieniające w bohaterach i czytelniku wiele. Chodzi o prześladowania Romów w Finlandii, próby zdobywania pieniędzy przez osoby skrajnie ubogie w Tajlandii, sytuację Aborygenów, ogólną nienawiść do „innego“. To coś, co wryło się w myśli i ciągle krąży po głowie, krzyczy, że dotychczasowa wiedza była powodem do wstydu, że musimy zgłębić temat.
Poza tym aspektem „Korzenie“ to opowieść dobra, choć nie wywołała we mnie większych emocji. Spędziłam z nią udany czas, ale niekoniecznie będę poświęcać jej więcej uwagi we wspomnieniach. Niemniej — zawdzięczam jej wytknięcie mi jak mało jeszcze wiem o...