Good things take time...
I z tą zasadą zagryzałam zęby, z równą częstotliwością co bohaterowie zaciskali wargi i czekałam na coś, czym ta książka się w moim odczuciu obroni. Żeby wyjaśnić Wam skalę zjawiska, to przygryzanie warg, rolowanie językiem, przesuwanie tymże językiem po wargach i przygryzienia wnętrza ust występują w różnej konfiguracji chyba na każdej stronie tej książki. Chyba, bo w którymś momencie przestałam to rejestrować ze względu na moje dobre samopoczucie.
Jeszcze nigdy nie czytałam książki, w której bohaterowie byliby aż tak nielogiczni i niekonsekwentni. Główna bohaterka Isabella, jak sama o sobie mówi, urocza i niewinna... Szkoda tylko, że w jej głowie siedzi perwersyjne porno, które nijak ma się do obrazu grzecznej córeczki tatusia. Ten dysonans mnie po prostu irytował. Żeby nie było, nie przeszkadzał mi fakt, że obiektem brudnych myśli tej przesłodkiej dziewczynki był dwa razy starszy pan prokurator. Denerwowała mnie ta hipokryzja w jej myśleniu - jestem słodka, ale pan Hogan niech mnie rżnie jak rasową... A skoro wywołałam szanownego pana do tablicy - niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego prawie czterdziestoletni mężczyzna nie potrafi zachować się odpowiedzialnie i odesłać napalonej małolaty tam skąd przyszła? Przecież tak świetnie szło mu zaspokajanie się z byłą żoną, że nie powinno to stanowić problemu. I teraz powiedzcie mi, że normalnym jest rozwieść się z kobietą ale i tak uprawiać z nią perwersyjny seks, bo ma się chętkę na "grzeczną dziewczynkę, którą tatuś trzyma krótko"...
.
Fabułę, której w zasadzie nie ma, sobie odpuszczę. Ale porozmawiajmy o języku i stylistyce. Książka naszpikowana jest błędami logicznymi. Jak może nasza cudna Isabella wspominać uniesienia z poprzedniego wieczoru, by za kilka zdań stwierdzić, że nie widziała Hogana od tygodnia? Myślałam, że takie atrakcje tylko w książkach z różdżkami i eliksirami... No chyba, że pan prokurator ma magiczną różdżkę, a ja nie wyłapałam, że książka powinna leżeć na półce z fantastyką.
.
Sposób prowadzenia narracji leży. Ktoś z Was pomyślałby o sobie per blondynka? Brunet? Wydawało mi się logicznym używanie w takim momencie zaimków osobowych lub dzierżawczych - ja, mnie... Ale może studia polonistyczne to za mało i się nie znam. W takim przypadku wybaczcie.
I na koniec wisienka na torcie, absurd absurdów. W jaki sposób myślicie o swoich ojcach? "Wypuściłam powietrze z ust, kiedy oparłam policzek na męskim barku. Chciałabym ci wiele powiedzieć, tato. Przełknęłam ślinę i przesunęłam palcami po silnych ramionach". Opis godny relacji z kochankiem, a nie z ojcem. Jak wiele kwestii w tej książce, pozostawia wiele do życzenia. I już na sam koniec. Czytając "Korepetytora" w wielu momentach miałam przed oczami sceny z innej książki, łącznie z zakończeniem, a jak pisałam wcześniej przy innej książce - czytanie w kółko tego samego nie bardzo mi odpowiada.