Późny debiut Wilhelma Dichtera, osnuty na własnym życiu . Późny, bo jak pisze w posłowiu Stanisław Barańczak, popełniony kiedy autor miał już około sześćdziesiątki . Wojna, a właściwie okupacja i pierwsze lata powojenne, tworzenie się nowego Państwa Polskiego, widziane oczami kilkuletniego żydowskiego chłopca . Domyślam się że nie było prostym, będąc sześćdziesięciolatkiem stylizować swoje pisanie na język dziecka lat siedmiu. Jednak Dichterowi to się udało, moim zdaniem, bardzo dobrze . Styl pisania i opisywane obserwacje rzeczywistości, naprawdę przywołują na myśl refleksje, iż pisał to mały chłopiec . Zdania krótkie, proste bez literackich ozdobników . Wiele w treści stricte chłopięcych spostrzeżeń i wydarzeń. Granie szmacianką w piłkę , kłopoty w szkole z dogadaniem się z innymi dziećmi . Młody Willi dużo czyta i jest mądrym chłopcem, chociaż bardzo nieśmiałym. Za radzieckiej władzy po wojnie dostaje się od razu do 3 klasy gimnazjum. Chłopiec wspomina też kary cielesne wymierzane innym uczniom, jemu oczywiście nie, wszak jego ojczym jest KIMŚ ! . Mieszkają w pięknej willi z ogrodnikiem i służącą . Młody Rabinowicz, bo takie nazwisko w powieści nosi jej główny bohater Wilhelm, również lepiej jada niż jego szkolni koledzy, czego bardzo się wstydzi. Nie ma w tej książce polityki i dobrze , wszak dzieciak ani się nią nie interesuje, ani się na niej nie zna. Miejscami, sporadycznie wspomniane jest referendum, 1 maja, czy amnestia. Ale to bardziej jako ciekawostka podsłuch...