Ze Wstępu: Niniejszy romans małżeński zaczynam opowieścią z lat młodzieńczych męża, a czynię to dlatego, że inaczej nikt nie zrozumiałby wielu szczegółów i charakteru mojego bohatera. Życie jego, jak życie wielu innych, wypełnione było nieustanną walką owych sił, które dążą z jednej strony do przekształcania, zaś z drugiej do zachowania w człowieku tego, co ze sobą przynosi. Robert Flodin, będąc małym chłopcem, miał twarz okrągłą, jowialną, silnie zarumienioną, śmiech dźwięczny i mnóstwo wesołych pomysłów i figlów. Gdziekolwiek się zjawił, wnosił ze sobą wesołość, a zwłaszcza, gdy rozlegały się jego piosenki. Mały był i okrągły a koledzy z Upsali nazywali go „małym Bobem". Oczy jego jedynie nie licowały z wesołą jego powierzchownością: wyraz ich był melancholijny. Rzadko jednak zdarzało się, żeby ktoś na to zwrócił uwagę. Ludzie przeważnie nie lubią patrzeć na to, co zakłóca im przyjemność.