Więc pojawił się ptaszor z bardzo dziwnym upierzeniem, a jedyne, o czym myśli Nobu to to, jak będzie smakował po upieczeniu. Ja myślę, o co chodzi z tą dziwną zwierzyną i dlaczego upodobał sobie Suttona (bosz, ja sobie go też... upodobałam, i to wcześniej ;) Ale, cholera, przerażający ten ptak.
Midori chyba zamienił się na mózgi z Mayu, bo dzieciak robi się iście nie do zniesienia. Oczywiście we znaki daje mu się choroba, ale co tam, przecież on niejedno już zniósł i nie będzie leżeć sobie w łóżku, podczas gdy inni pracują, a co! Yui, rzecz jasna, nadal matkuje.
To, co powiedziała Mayu, podczas pogadanki w mesie, jest ... Ojejku, dziewczyno, za takie coś to powinni ci tak porządnie sprać tyłek, ździelić po łbie i powinnaś co najmniej dwa lata szorować latryny swoją szczoteczką do zębów. Na kolanach. W samych gaciach.
Nie wiem, czy ona wciąż jest zazdrosna i dlatego ciągnie tę farsę, czy po prostu było jej szkoda Akiry, czy może oba na raz. Cóż, tylko w jednym przypadku wygrywa, a i to zwycięstwo nie jest warte hipotetycznego czynu.
A już to, co odstawili Akira i Yui - nooo, ile można czekać? Może i ich nie lubię, ale widać było, że są ku sobie.
Co do zagadkowej świątyni - nie dowiadujemy się nic. Ani nie wspomną, zupełnie, jakby to miejsce nie istniało. No ja akurat o nim pamiętam i chciałabym coś usłyszeć. Ale nie, na razie skupiamy się na dramatach nastolatków, niż na przetrwaniu na odludziu.