Książka wyszła w serii, którą niezwykle poważam, więc samo to wystarczyło, żeby chcieć się zapoznać z treścią. Autor stawia tezę, że Jezus nie był bytem rzeczywistym, nigdy nie istniał faktycznie, a materiał dowodowy wywodzi ze starożytnych tekstów.
Z jego badań wynika, że najwcześniejsze dokumenty autorstwa chrześcijan, jakie posiadamy, to autentyczne listy Pawła (tylko siedem; o pozostałych wiemy już, że zostały mu przypisane później) i być może kilka innych listów w Nowym Testamencie, a także prawdopodobnie 1 List Klemensa Rzymskiego. Wszystkie powstały prawdopodobnie w latach 50 i 60 n.e. czyli co najmniej dwadzieścia lat po rzekomej śmierci Jezusa. W dodatku nie ma w nich żadnych odniesień do posługi Jezusa na ziemi, czy jego relacji z kimkolwiek - czy to z apostołami, czy kimkolwiek innym - w jakikolwiek inny sposób niż poprzez mistyczne objawienia.
Najwcześniejsza Ewangelia, to Ewangelia Marka, która powstała około czterdziestu lat po dacie śmierci Jezusa i również nie mamy żadnej wiedzy, kto właściwie był jej autorem. Richard Carrier jest zdania, że nie można traktować żadnej ewangelii jako źródła wiedzy, ponieważ wszystkie powstały w sporym odstępie czasowym po opisywanych wydarzeniach, więc nie stanowią relacji naocznych świadków, są całkowicie anonimowe, a poza tym - nie mają żadnego możliwego do zweryfikowania źródła, co nie pozwala ich traktować jako materiału dowodowego.
Autor omawia bardzo wiele tekstów, odnosi się do różnych informacji podawanych w rozmaitych miejscach, w jednym z rozdziałów bardzo zdecydowanie obala, twierdzenia, jakoby dowody na istnienie Jezusa są tak przytłaczające, że gdyby w niego zwątpić, musielibyśmy wątpić w istnienie takich postaci jak Sokrates, Aleksander Wielki, Hannibal, Juliusz Cezar - w sumie tych przykładów jest osiem - szczegółowo wymieniając wszelkie dane, które pozwalają nam obecnie potwierdzić faktyczność istnienia wymienionych - i konfrontując je z praktycznie żadnymi dowodami dotyczącymi Jezusa. Wspomina również o liście Pliniusza Młodszego do cesarza Trajana, datowanym na ok 112 r. n. e. z którego wynika, że Pliniusz nigdy nie był obecny na żadnym procesie chrześcijan i nie miał pojęcia, w co wierzą, ani co jest w tym nielegalnego. Biorąc pod uwagę pełnione przez Pliniusza urzędy - jest niemożliwym, aby nie wiedział o tego typu wydarzeniach, no, chyba że nie miały one miejsca, a cała otoczka nagonki na biednych chrześcijan została dokłamana później....
Pochyla się autor także nad faktem, że opowieści o Jezusie są niezwykle podobne do innych mitów z tamtych czasów i okolic, które zawierały zarówno niebiańskie pochodzenie, narodziny z dziewicy, męczeńską śmierć i zmartwychwstanie, więc nie można powiedzieć, że są one w jakikolwiek sposób wyjątkowe, wręcz przeciwnie - dokładnie mieszczą się w popularnym ówcześnie schemacie.
Całość zamyka podsumowanie, że nie jesteśmy w stanie udowodnić istnienia Jezusa, a wręcz przeciwnie - ze wszystkich zebranych dowodów wynika, że był jedynie istotą mityczną, a nie żyjącą faktycznie.
Mam odrobinę zastrzeżeń, ale nie do treści tekstu, a do stylu. Nie wiem, czy tak pisze autor, czy może tak nie radziła sobie tłumaczka, ale chwilami miałam wrażenie, że jakieś zdania pętlą się same wokół siebie i nic z nich nie wynika, ewentualnie, że autor powtarza się, mówiąc to, co już przedstawił, innymi słowami (dla mnie wyjątkowo wkurzające, nie znoszę, jak ktoś powtarza jedną rzecz kilkukrotnie na różne sposoby, jakby chciał powiedzieć, że jestem na tyle głupia, że od pierwszego kopa nie zrozumiem), więc chwilami lektura mnie drażniła, ale z uwagi na treść jestem z niej bardzo zadowolona.