Nie sądzę, aby osobie zmagającej się z DDA ta książka mogła być w czymkolwiek pomocna…
To są wyłącznie osobiste poglądy autorki na problem DDA, w dodatku, w moim odczuciu, przedstawione w sposób lekko ironiczny, co kompletnie nie pasuje do wagi tematu. Syndrom DDA to nie przeziębienie, które można wyleczyć polopiryną, to problem na całe życie i traktowanie go prześmiewczo na pewno nie jest dobrym sposobem na radzenie sobie z nim. Ponadto autorka, zamiast dodawać sobie otuchy, sama się dołuje, pisząc np. coś takiego: „Mam wrażenie, że jako DDA mam płaski mózg. Coś w nim nie styka”, w wielu punktach przeczy własnym słowom: „Osoba z syndromem DDA zaczyna i nie kończy”; „(…) nie wierzę, że coś może mi się udać”; „(…) ciężko mi się zmotywować. Pierwsze trudności powodują u mnie nieporadność, bezsilność”, by za chwile napisać tak: „Wiem, że jestem silna i poradzę sobie ze wszystkim”…
W treści książki wiele rzeczy się powtarza, szczególnie kwestie dotyczące „drugiego byłego” autorki. Odniosłam nawet wrażanie, że niepowodzenie, jakie odniosła w związku z tą relacją, jest dla autorki większym problemem niż bycie DDA…
Ja z większością zaprezentowanych tu tez się nie zgadzam, zupełnie inaczej widzę DDA.
Jedyne, w czym wg mnie autorka ma rację, to te zdania: „DDA potrzebuje stałej akceptacji, bliskości, miłości, pewności, że ma stabilizację”, „DDA nie ma dzieciństwa. Czasami przejmuje jakąś...