Leżała sobie książeczka na półce. Poezji nie czyta się „hurtem”, poezję trzeba smakować, więc zajrzałam niezobowiązująco i wiersze Mariny Cwietajewej zaintrygowały mnie. Burzliwy życiorys poetki znalazł odzwierciedlenie w jej utworach. Wydały mi się proste w odbiorze, chociaż widać głębię myśli.
Do ciebie, co w sto lat urodzony zostaniesz
Po tym, jak ducha wytchnę w ciszę,
Aż z głębi, z wnętrza, jak na śmierć skazaniec,
Ja własną ręką piszę:
— Miły! Nie szukaj mnie! Pozmieniały się mody.
Już i ze starców nikt mnie nie pamięta.
— Usta nie sięgną! — Oto przez letejskie wody
Para mych rąk wyciągnięta.
Widzę twe oczy, dwa rozgorzałe ogniska,
W grób świecą mi, w piekło zatraty,
I tę, co ręką nie drgnie, widzą z bliska,
Umarłą przed stu laty.
W ręku mam — prawie jakby garstkę pyłu —
Wiersze me! — Widzę: brniesz przez wichry szumne
Szukając domu, gdzie się urodziłam,
Albo — gdzie umrę.
Po drodze na kobiety — żywe i szczęśliwe —
Gdy spojrzysz, ja aż rosnę, zachwycona,
Słysząc twój głos: — Oszustki! Wyście, wy, nieżywe!
Żywa jest tylko ona!