Z fantastyką do tej pory było mi po drodze. Po jaką książkę z tego gatunku bym nie sięgnęła okazywała się ona strzałem w dziesiątkę. Twórczość Katarzyny Bereniki Miszczuk już poznałam swego czasu. Przeczytałam ‘Wilka”, “Wilczycę” oraz “Obsesję”. Wszystkie z nich mi się naprawdę podobały. Czy “Ja, diablica” również dołączy do grona pozycji ulubionych?
Omawiany tytuł otrzymałam w ramach booktouru zorganizowanego przez @czerwonakaja. Nie mogłam się doczekać przesyłki, a kiedy w końcu dotarła ona do mnie czym prędzej zabrałam się za lekturę. Okazało się, że to pierwszy tom przygód szalonej i nieco głupiutkiej Wiktorii. Została ona zamordowana i trafia do Piekła. Tam poznaje Beletha, Azazela i innych. Każdego dnia przeżywa wiele przygód, których niekiedy stanowi centrum. Jednak nie zawsze wszystko idzie po jej myśli. Poza tym na Ziemi zostawiła ukochanego brata, Marka, który zastąpił jej swego czasu rodziców, a także Piotrka, chłopaka, którego dziewczyna obdarzyła gorącym uczuciem. Czy będzie im dane się jeszcze chociaż raz spotkać?
Od pierwszych zdań zostałam wciągnięta w tę historię. Nie potrafiłam się od niej oderwać. Autorka szczerze mnie zaskoczyła wymyśloną fabułą, a także kreacją poszczególnych bohaterów. Polubiłam dosłownie wszystkich! Gdyby ktoś się mnie zapytał, którą postać najbardziej polubiłam to nie potrafiłabym jednoznacznie odpowiedzieć. Czy jestem #teamBeleth czy #teamAzazel? Ja stoję gdzieś pośrodku, pomiędzy nimi. Beleth przekonał mnie swoją pewnością siebie, a także wytrwałością, bo nie jeden facet by już dawno zrezygnował ze zdobywania serca niedostępnej Wiktorii. Azazel zaś sprawiał wrażenie zimnego i oschłego, a przez to tym bardziej chciałam go intensywniej poznawać. Oprócz tego zapałałam cieplejszymi uczuciami do Wiktorii, chociaż miejscami jej zachowanie mocno mnie wkurzało. Oprócz tak wielu plusów, powieść ta ma również swoje wady. Jedną z nich jest fakt, że autorka jednego z głównych bohaterów postanowiła ochrzcić… Piotrusiem. Nie można użyć dojrzalszej formy tego imienia? W takim przypadku za każdym razem, jak tylko się pojawiał to miałam wrażenie, że Wiktoria spotyka dzieciaka a nie dorosłego mężczyznę… Drugą wadą jest do pewnego stopnia konstrukcja bohaterki Wiktorii. Miejscami wydawała się być niezwykle pewna siebie, żeby za chwilę płakać w poduszkę, że Piotruś nie zwraca na nią uwagi. Poza tym Beletha często określała mianem “swojego przystojnego diabła”, ale kiedy ten się do niej zalecał, z premedytacją go odtrącała lub wręcz olewała. Jednak całość podobała mi się na tyle, że po zakończeniu tej części, pragnę sięgnąć po kolejne i przekonać się, co jest jeszcze autorka w stanie wymyślić.