„Weszłam do małego, drewnianego kościoła. Ja – zdeklarowana, plująca jadem ateistka. Od bliskich osób usłyszałam, że Bóg jest miłością. Na co liczą? Myślą, że się nawrócę? Patrzę z pogardą na zginające się kolana i tańczące w modlitwie wargi ludzi wokół mnie.
Ksiądz wyciąga coś z małej, złotej szafy. Nie wstaję, a przede wszystkim nie klękam, bo niby przed kim mam klękać. Białe, okrągłe „coś”. Nie wiem po co, ale się gapię. I właśnie wtedy… zalewa mnie nagła fala gorąca. Od czubka głowy aż po skostniałe z zimna palce stóp. Cała się trzęsę. Nie mogę zapanować nad swoim ciałem. Co się dzieje?! Ogień rozlewa się we mnie z coraz większą mocą, skupia się w klatce piersiowej i pulsuje. To uczucie jest bardzo realne. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. Czuję, jak spod moich powiek wydobywają się niekontrolowane potoki łez. Klękam. Jakby odruchowo, automatycznie. Klękam przed Bogiem żywym i prawdziwym. Niagara czułości na suchą, spękaną ziemię. Miłość. Czy to jest miłość? Jeszcze… Proszę, jeszcze… Wiem, że coś się zmieni. Nie wiem jeszcze, że zmieni się wszystko”.