Porywająca to była podróż, bo przez książki, a przecież każda książka jest już jakąś podróżą, „namiastką świata”, więc od Arystotelesa po Borgesa wędrujemy przez przyjemność w czystej postaci, przyglądamy się aktowi samemu w sobie, czyli czytaniu.
Czytanie o czytaniu to jednak fajna sprawa, zwłaszcza że Manguel przygląda się temu procesowi i skupia się na sprawach, z istnienia których – przynajmniej ja – do tej pory nie zdawałem sobie sprawy (i jakże przeto ubogie to moje czytanie było!).
Znajdziemy w „Historii” teksty o książce jako nośniku danych, eseje o tym, kim jest autor, a kim czytelnik, rozważania o formie książki i księgach zakazanych, a przede wszystkim o tym, co robi z nami lektura zapisanych liter. Pełna anegdot i przypowieści, erudycyjna i mądra „Historia czytania” odkryła przede mną przestrzenie nowe, dotąd niezmierzone. Jest jakimś podsumowaniem czytelniczej przygody, a jednocześnie biletem zachęcającym do jak najdalszych podróży. Nakazuje czytać i myśleć, wychodzić poza horyzonty ograniczeń, a jednocześnie, nieco podstępnie, sama staje się taką książką, do której już w trakcie jej czytania chce się wrócić i czytać ją bez końca.
Ale nie będę się obrażać. Wrócę.
I nie jest to postanowienie noworoczne.