W tym roku dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czwarta Strona nie brakuje mi świątecznych historii. Mogę poznać pióra autorek, po które zazwyczaj nie sięgam. Tak też było z Agatą Przybyłek, której pióro jest mi kompletnie nieznane. Siadłam, przeczytałam i... I nie poczułam szybszego bicia serca, wstrząsu, szczęka mi nie opadła i sufit nie zwalił mi się na głowę. Ale mimo to było całkiem przyjemnie.
Nie będę rozpisywać się nad treścią - wystarczy przeczytać opis okładkowy i właściwie wszystko mamy podane na tacy.
Historia jest bardzo (bardzo!!!!) przewidywalna, jednakże czytało mi się ją całkiem przyjemnie. I gdyby nie bohaterki - byłoby naprawdę bardzo fajnie, bo to właśnie bohaterowie są wg mnie największym minusem tej historii.
Ach te bohaterki... Na pierwszy ogień pójdzie Babcia. Słowo irytująca to za mało powiedziane. Użyłabym bardziej dosadnego sfomułowania, aczkolwiek wiem, że nie wypada (ta babcia mnie wk@#*$!#!). Zachowywała się jak rozwydrzona i napalona nastolatka, która po raz pierwszy poczuła co to związek. To wtykanie na siłę młodzieżowego myślenia u starszej pani było niezwykle irytujące i frustrujące mnie jako czytelnika. I Marta... Oburzona na cały świat, wiecznie na wszystkich ofukana pracoholiczka, której nie potrafiłam polubić. Niby dorosła a też zachowująca się jak dziecko...
Język, jakim posługuje się Agata Przybyłek jest bardzo przyjemny - książkę czytało się niezwykle szybko, ona sama potrafiła historią zainteresować czytelnika. Do tego nie mam żadnego zarzutu - mimo, iż historia była od a do z przewidywalna, czytało mi się ją nader dobrze. Tylko Ci bohaterowie... Nie mogę znieść tego, jak potencjał został przez nie zmarnowany. Warto też wspomnieć, że jest to raczej ZIMOWA opowieść. Nie ŚWIĄTECZNA. Magii Świąt jest tu niewiele, raczej czeka Was "zimowe szaleństwo".