Gdy cztery lata temu sięgnęłam po pierwszy tom z cyklu o podkomisarzu Lwie, byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Wiem, że przerwa czasowa między pierwszym a drugim tomem na to nie wskazuje, ale nie zawsze jest mi dane podążać za daną serią, tak jakbym tego chciała. Jednak w końcu się przełamałam i poniżej podzielę się swoją opinią na temat tego tomu.
Podkomisarz Lew po stracie żony i dwójki dzieci w pożarze, po zwolnieniu z policji, mieszka wraz z dwójką ocalałych dzieci i ojcem z demencją, nieustannie pracując nad sprawą Kality. Pomaga mu w tym jego koleżanka z pracy aspirantka Sonia Czech. Kiedy w lesie znalezione zostają poćwiartowane ludzkie zwłoki w workach na śmierci, Robert jest przekonany o tym, że to sprawka mężczyzny, którego nie udało mu się wsadzić do pudła rok temu i którego podejrzewa o podpalenie domu. Czy w pojedynkę uda mu się udowodnić winę? A może tym razem się myli i brak z jego strony obiektywności spowoduje, że niewinna osoba zostanie oskarżona?
Robert nieprzypadkowo ma na nazwisko Lew, bo jest ono mocno związane z jego charakterem. Jest nieustraszony, walczy do końca, robi wszystko, by ochronić swoją rodzinę przed złem. Bardzo go lubię. Jednak fabuła nie do końca przypadła mi do gustu. Nie mam zastrzeżeń do konkretnych sytuacji – ilość ofiar nie przypadła mi do gustu. Wiem, że dla dobra fabuły trzeba podgrzać atmosferę, ale nie takim kosztem. Ileż ten Lew ma jeszcze przeżyć? Mam nadzieję, że w kolejnych tomach autorka go oszczędzi. Bardzo lubię styl autorki i dobrze mi się czyta jej książki. Ode mnie 8/10.