Fragment rozdziału 3 Minęły dwa dni, które przetrwałem, kupując towar pod Bajzlem. Pieniądze zdobywałem, sprzedając resztki książek w antykwariacie, ale tego ranka widziałem świat w czarnych kolorach. Na handel nie miałem już naprawdę nic z wyjątkiem sprzętu muzycznego. Poprzysiągłem sobie jednak, że nie sprzedam go za żadne skarby, choćbym miał skręcać się na głodzie przez miesiąc. Sytuacja wyglądała zupełnie beznadziejnie. Siedziałem w mieszkaniu bez śniadania, bo jeść oczywiście nie mogłem; piłem tylko bez przerwy mazowszankę. Panowała przeraźliwa cisza, wiedziałem jednak, że muzyka tylko dodatkowo szarpałaby mi nerwy. Po nieprzespanej nocy zmęczony kiwałem się w fotelu, daremnie zmuszając swoje szare komórki do konstruktywnego myślenia; żaden sensowny pomysł nie przychodził mi do głowy. Monotonię przerywały jedynie powtarzające się co kilkanaście minut gwałtowne ataki biegunki. Nie pomogło całe opakowanie węgla, a sulfaguanidyny już nie miałem. Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie spróbować czegoś zwędzić i sprzedać później na Różyckiego. Zaraz jednak odrzuciłem ten pomysł jako niewykonalny. Byłem na to zbyt słaby. Wiedziałem z całą pewnością, że jakieś pieniądze znajdują się w domu, ale matka dobrze je przede mną ukryła. Kilkakrotnie już w ciągu ostatnich dni przekopywałem mieszkanie bez żadnego efektu. Robienie tego po raz kolejny nie miało sensu.