Metallica.
Zespół obrośnięty legendą, od lat pod ostrzałem piór i obiektywów. A oni dalej potrafią skopać tyłki i to jest MOC.
Nie jestem pod wielkim wrażeniem książki Wall'a. Nie do końca podzielam jego opinię na temat zespołu, płyt czy konkretnych utworów. Oczywiście doceniam pracę, którą włożył w napisanie tej biografii, dlatego ocenia jest tak wysoka, ale pewne rzeczy są dla mnie niewybaczalne. To dlatego "Enter Night" długo była pierwszą i jedyną biografią Metalliki, z którą się zapoznałam. Dlaczego jedyną? Przecież uwielbiam Metallikę. Przyczyna jest prosta - mam uczulenie na... gadanie głupot. Biografia była dla mnie znośna do momentu, w którym dotrzemy do "Load", a później zaczyna się standardowo: jak oni mogli ściąć włosy, pomalować oczy, nagrać takie płyty, S&M to gówno, sprzedali się.
Pieprzyć to! Zrobili co chcieli i tyle. Jakby każdy artysta oglądał się wyłącznie na oczekiwania fanów, to nie byłby artystą tylko rzemieślnikiem. Wielcy panowie dziennikarze muzyczni dowalają się do wszystkiego siedząc przed swoimi komputerami, a ja chodzę na koncerty, na których nadal czuję to, co mnie do Metalliki przyciągnęło. A na S&M2 mam już bilety. I będę się dobrze bawić.
Metallica to nie tylko marka i wcale nie trzeba było "Some Kind of Monster", żeby zobaczyć tam zwykłych, może momentami zagubionych, ludzi.
"To zabawne - mówi David Ellefson - bo przy Some Kind of Monster ludzie mówią 'O, a oni mieli ter...