Fragment: Dziwne spotkanie. Pogodna, cicha jesień chłodnym wiatru podmuchem obejmowała opustoszałe pola i łąki, odzierając je z resztek kwiatów i zieleni. Słońce choć jasno świeciło i z góry złote rzucało promienie, słabo już przecie dogrzewało. Lekkie, białe mgły przejrzystym welonem otulały wszystko dokoła; w powietrzu snuły się nitki pajęczyny, osiadając na suchych badylach, na wyblakłych, wątłych kwiatkach. Świergot wróbli i wron krakanie przerywały poważną ciszę wiejską. Na gładkiej, w ramy zielonych lasów ujętej równinie rozłożyła się malowniczo dość duża wioska, wieńcem gęstych wierzb i topoli otoczona, a ogródkam i pełnymi grusz i jabłoni przybrana. Długi szereg domów świecił z dala białymi kominam i i ciągnął się koło olszynki hen! aż do gościńca, co biegł przez ciemne pola i zielone pastwiska niby jasno-żółta wstęga i gdzieś aż za lasem ginął, a do kościółka parafialnego i do miasteczka prowadził. O parę staj poza drogą drobny strumień toczył swe wody, w olszynie było kilka sadzawek, a tuż na małym wzgórku obracał się wiatrak ku wygodzie całej okolicy. Oto było wszystko, co otaczało tę spokojną, skromną wioseczkę, słusznie bowiem Zaciszem przezwaną, w której też cicho i jednostajnie płynęły mieszkańcom dni i lata, rzadko kiedy czymś ważniejszym urozmaicone.