Książka łamiąca wszelkie schematy. Tak oto ona. Choć coraz częściej w moich opiniach pojawia się to hasło, to zapewniam, że nie rzucam słów na wiatr.
Pierwszy raz czytałam powieść napisaną przez osobę niebinarną, w której brakuje form osobowych, dlatego pewnie nigdy nie uda się przenieść jej na wersję audio. Początkowo miałam trudność oswoić się z tym specyficznym stylem, ale wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Brak zarysowanej fabuły, brak jakiejkolwiek chronologii, absolutnie nie stoją na przeszkodzie w odbiorze treści lecz dla niektórych to już brzmi zbyt abstrakcyjnie, ale taka właśnie jest ta historia - albo przyjmiemy ją z całym dobrodziejstwem inwentarza jak mówią, albo porzucimy po kilku zdaniach.
Drzewo krwi to autofikcja, w której odnajdziemy zagubione dziecko rozdarte między byciem dziewczynka, a byciem chłopcem. Dorastanie w konserwatywnej rodzinie z pewnością tego wyboru nie ułatwia. Tytułowe Drzewo krwi to buk czerwony niezmiennie zespolony z losami rodziny, będziemy podążać jego śladem wbiegając w dyskusje nacjonalistyczne, podania, kulturę parkową, czy hodowlę drzew. Brzmi abstrakcyjnie, ale taki jest ten debiut, niezwykły. Obserwujemy zmagania z przeszłością, zagłębiamy się we fragmenty życiorysów. Nieco dosadnie przedstawione sceny zbliżeń, łamiące wszelkie tabu, zacierające granice wstydu mogą szokować. Podobnie jak całą książka do granic wypełniona deandrologią, rodzinnymi konfliktami i dyskusjami, mnogością dialektów, listów. Choć okładka sama w sobie kolorystycznie niezbyt fotogeniczna, to samo wnętrze ma wiele do zaoferowania. Awangardowa, nieustannie zmieniająca styl narracji.
Choć poleciłabym ją bardziej odważnym czytelnikom, lubiącym eksperymentować.