Mówię o chrześcijańskim radykalizmie, choć wolałbym mówić po prostu o chrześcijaństwie. Nie wydaje mi się, aby istniało żywe chrześcijaństwo inne niż radykalne. A już z pewnością, my, tu w Europie, będziemy radykalnie chrześcijańscy albo nie będziemy chrześcijańscy wcale. Szukając jakiejś nowej, żarliwej formy bycia, z jednej strony musimy określać swoją tożsamość na nowo, z drugiej strony jednak powinniśmy docenić to, co odziedziczyliśmy po ludziach, którzy przed nami szukali jej również. Czekając, aż przyjdzie jest zatem swego rodzaju retrospekcją czynioną po to, aby zrozumieć siebie jako chrześcijanina dzisiaj. Przez swoją retrospekcyjną strukturę książka ta staje się, chcąc nie chcąc, historią, lecz jest to historia dziwna, na wskroś osobista. Nie są to dzieje idei, raczej wspomnienie różnych osób, które - w moim przekonaniu - zaważyły na tożsamości współczesnych chrześcijan. Jest to subiektywna opowieść o radykalnym pójściu za Chrystusem urzeczywistnianym w różnych czasach, pisana według wątków ważnych dla mnie, czyli z perspektywy trzech cnót: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Stało się tak dlatego, że owe cnoty wpisały się w moje życie jako droga, po której idę. Zmagałem się z nimi i zmagam, przyjmuję je i stawiam im opór, godzę się z nimi i spieram - po to, by w końcu ujrzeć je na nowo w jakiejś świeżej, żywszej postaci. Tylko w ten sposób są one w stanie pociągać mnie dalej ku sobie i sprawić, że na tej trudnej drodze uczynię kilka kolejnych prawdziwych kroków.