Po „Wyznaję”, przez które nie przebrnęłam, „Agonii dźwięków”, która mnie oczarowała, kolejne zaskoczenie. Zupełnie inna książka.
„Cień Eunucha” to specyficznie, ale elegancko napisana powieść obyczajowa, o niespełnionym facecie - potomku zamożnej rodziny fabrykantów, który przegrał na każdym polu, nieustannie szuka swojego miejsca w życiu, ale się nie poddaje. W ogrodzie restauracji urządzonej w jego byłym domu rodzinnym - kiedyś eleganckiej rezydencji, dokonuje w akcie oczyszczenia wielogodzinnej spowiedzi i rozliczenia ze swojego życia koleżance po fachu - dziennikarce. Nie jest to przyjemna opowieść.
Z czasem kolejnym bohaterem powieści staje się dom, w którego każdym kącie czają się wspomnienia, a także muzyka. Forma powieści oparta jest bowiem na układzie koncertu skrzypcowego. Nie znam się na tym, ale słowo daję, że ze stron powieści wybrzmiewa muzyka, która zrazu wolna, potem przyspiesza, by w finale stać się elementem niemal dominującym.Tym bardziej, że puszczałam sobie ten konkretny koncert w tle.
To nie jest lekka i prosta obyczajówka, jakich namnożyło się w ostatnich latach. Czytanie Cabre wymaga koncentracji i uwagi oraz śledzenia fabuły, bo:
- nie dość, że słowo pisane miesza się z muzyką
- to przenikają się trzy warstwy: pełne zwrotów dzieje życia głównego bohatera Miguela i jego zakręconego wuja oraz rodzinne sekrety; powojenna hiszpańska rzeczywistość; restauracyjne tu i teraz, wywiad, kelnerzy, stylowe scenki
- znak rozpoznawczy Cabre - pisanie czasem w pierwszej, to znowu w trzeciej osobie, wielokrotnie złożone pogmatwane zdania, nie jest łatwo, ale satysfakcjonująco
- niewiarygodne gadulstwo Miguela, przez co cała książka wydaje się przegadana.
Oto powody, dlaczego do „Cienia…” trzeba podejść z dużym skupieniem.
Łatwo nie było, ale udało się , kolejny Cabre oswojony.