„Były sobie świnki trzy” to książka, której nie potrafię jednoznacznie ocenić. Z jednej strony mnie wciągnęła i byłam ciekawa co za chwilkę wydarzy się, a z drugiej strony opisane tu wydarzenia były dość drastyczne i niesmaczne.
„Były sobie świnki trzy” to historia o pewnym m0rdercy, który miał problemy psychiczne. Nienawidził kobiet otył, do tego stopnia, że zażynał je jak tytułowe świnki. Następnie zostawił je z maskami świń na twarzy. Pomagał mu w tym wszystkim jego brat.
Sprawą zajmuje się komisarz Łucja Piłat. To ona dostaje zdjęcie 3 pierwszych ofiar z maskami świń na twarzy. Zastanawia się czy to żart, czy ktoś na serio m0rduje kobiety. A kiedy pojawiają się nowe trupy, w miasteczku zaczyna się panika.
Opowieść zawarta w książce jest zakręcona jak świński ogon. Oprócz makabrycznych zab*jstw mamy tutaj również kobietę, która spacerowała z wózkiem, w którym było mar*we niemowlę oraz innego m0rdercę, który zabił swoją dziewczynę. Co te dwie sprawy maja wspólnego z główną sprawą?
Autorka na pewno stworzyła świetnie portret psychologiczny m0rdecy. Psychopaty, który z jednej strony czuł, że musi zabić. A z drugiej strony nie chciał tego zrobić, dlatego zostawiał ślady.
Książka na pewno wywołuje dużo emocji. Nie jest na pewno dla każdego. Jest tu dużo przemocy i „dziwnych” zachowań nie tylko głównych bohaterów, ale również drugoplanowych. I zarówno jedni jak i drudzy potrafią sprawić, że poczujecie się nieswojo.
Komu polecam tę książkę? Przede wszystkim tym, którzy szukają mocnych wrażeń. Tu ich nie zabraknie. Brutalne sceny, zakręceni bohaterowie i dużo trupów. To wszystko czeka na Was w tej książce.