...Jolanta S. obudziła się tego dnia rano o godzinie 7.35, wstała z łóżka, przeciągnęła się i sięgnęła po papierosa, właściwie peta schowanego w pudełku zapałek. Wyciągnęła peta, włożyła go do ust, zapaliła zapałkę i - w pokoju nastąpił wybuch gazu, choć w tym mieszkaniu i w tym domu gazu w ogóle nie było, to znaczy przewodów doprowadzających gaz.
Jolanta S. prawie cała spaliła się żywcem, ale nie od razu umarła. Przez cztery dni męczyła się w szpitalu. Była tak poparzona, że nie miała właściwie miejsca, w które lekarze mogliby dać jej zastrzyk na uśmierzenie bólu.