Reportaż o ciemnej (tylko!) stronie życia w Rosji lat 90. Od Moskwy po Władywostok. Dużo informacji i ciekawostek, które po stu stronach zaczynają nużyć i zlewać się w jedną całość, beznadzieję. Bród, smród i ubóstwo oraz każde zło, które mogli popełnić ludzie. Od narkotyków, poprzez alkohol, korupcję, prostytucję, handel żywym towarem, zabójstwa, samobójstwa, nie będę dalej wymieniać. Co by tam sobie nie wykombinować - znajdzie się w książce Hugo-Badera, a więc o opisywanej przez niego Rosji. Rozumiem, że w założeniu to miał być reportaż tylko o rosyjskich patologiach, ale lepiej by mi się czytało, gdyby dla przeciwwagi pojawił się czasami promyczek optymizmu, człowieczeństwa, coś miłego, jak choćby piękne widoki, pyszna potrawa, czy gościnny gospodarz, a może ktoś o ludzkich odruchach? Nie mówiąc o tym, że żyją tam chyba jacyś porządni ludzie? Utrwalanie obrazu azjatyckiej Rosji jako obszaru, gdzie tylko się pije i pije, to chyba nie cała prawda? Odnoszę wrażenie, że to tylko jedna strona medalu? A może oni mają inną mentalność? Nie tylko tamte narody są fuj. O nas Polakach też pewnie można by napisać taką jednostronną i stygmatyzującą książkę.
Bardzo przeszkadzał mi prześmiewczy i momentami pogardliwy ton autora, bez krzty empatii, czy sympatii do osób, które w dobrej wierze dzieliły się z nim opowieściami o swoim smutnym życiu. Rozumiem, że to taki kpiarski styl z nutką wyższości, ale mnie on nie odpowiada, choć doceniam mnóstwo informacji, które autor pozyskał, zapewne w trudzie i znoju.
Doskonale pamiętam „Imperium” Ryszarda Kapuścińskiego (przytaczanego w opisie książki), jestem świeżo po lekturze reportaży Swietłany Aleksijewicz. I to jest zupełnie inne dziennikarstwo, więc pewnie dlatego czepiam się i wybrzydzam. Sorry.
Słuchanie audiobooka szło mi też bardzo kiepsko. Lektorem jest bowiem autor, z lekką wadą wymowy, czyta niechlujnie i byle do przodu, i ha ha ha. Nie umiem sobie odmówić przytoczenia kilku przykładów.
Gastroskopia, dwa procent społeczeństwa, wulkanizacyjnych, pamiętają, przywódcy - to dla lektora odpowiednio: gaskostropia, dwa procenty społeczeństwa, wulkaniezacyjnych, pamiętajom, przywócy. Takich kwiatków jest bez liku, na każdej właściwie stronie. Niby drobiazgi, ale irytują, że hej. W dodatku lektorowi-autorowi towarzyszyli w czytaniu jacyś mężczyźni i kobiety, co brzmiało jak odczytywanie przemówienia z mównicy, tyle że z podziałem na role. W dodatku autor pozwalał sobie na wtręty typu: „poczekaj chwilę, bo akapit będzie za długi”.
Tak sobie myślę. Krawiec niech szyje ubrania, fryzjer strzyże włosy, a do czytania zatrudniajmy lektorów. .
Podsumuję: kopalnia wiedzy - to trzeba autorowi przyznać. Ale dobór treści i wykonanie nie w moim guście.