Szelest szczura grzebiącego w śmieciach zagłuszył oklaski deszczu. Chłód zmroku przeszywał dogłębnie. Grzechy dnia powszedniego topiły się w resztkach sumienia.
Jednak istniało zbawienie które boleśnie paliło w kieszeni.. Potrzeba samotności. Ten zaszczany zaułek mienił się przedmurzem raju.
Tłusta kupa wbiła się w bieżnik buta.
Skulony drżałem bardziej z wyrzutów, rozpaczy, niż zimna
Wreszcie. W ręce błysnęła iskrą nadziei strzykawki igła.
Sekundy chwila.. oddalała spełnienie..
Ciecz rozpływała się po żyłach.. Powieki zasnuła mgła zapomnienia.. Oddech boga drapał po piętach.
Grzechy poszły w zapomnienie.. a pokuta dokonana..
Łomem próbowałem odkuć powieki. Otwarły się z piskiem.
Spotkałem siebie leżącego w odpadkach teraźniejszości. Odchodząc czułem smród piekła dnia codziennego..